Doświadczony projektant konstrukcji, z którym od wielu lat współpracuję, w projektach budowlanych zlecanych mu przez zwycięskich oferentów w systemie Design&Building, czyli już z nadzwyczajnie wolnej ręki, umieszcza następujące klauzule:
- niniejszy projekt został opracowany w stopniu dokładności wymaganym dla potrzeb uzyskania decyzji o pozwoleniu na budowę,
- projekt budowlany nie może stanowić podstawy do wyceny robót,
- inwestycję należy realizować w oparciu o niniejszy projekt budowlany uzupełniony bezwzględnie o projekty wykonawcze konstrukcji sporządzone i sprawdzone przez osoby posiadające uprawnienia budowlane do projektowania bez ograniczeń w specjalności konstrukcyjno-budowlanej,
- należy wykonać dokładne obliczenia statyczne dla drugorzędnych elementów konstrukcyjnych nie ujętych w niniejszym projekcie,
- roboty budowlane prowadzić pod nadzorem osób posiadających uprawnienia w specjalności konstrukcyjno-budowlanej do kierowania robotami budowlanymi bez ograniczeń.
– Bo wie pan, panie Michale, – wyjaśnił mi znajomy projektant – to taka, że tak powiem, „dupokrytka”. Drogi Panie Redaktorze, proszę tego nie skreślać, ani też wykropkowywać. Jako czytelnik wszelakiej prasy, w tym kulturalnej, zaręczam, że dużo „lepsze” tak zwane „wyrazy” tamże odnajduję i to bez wykropkowywania. A p. prof. Bralczyk naucza, że język się ustawicznie zmienia, unowocześnia i trzeba się z tym faktem pogodzić. Więc bardzo Pana proszę o umożliwienie mi skorzystania z prawa do nowoczesności.
A poważniej, to powodem zaaplikowania tych klauzul do wszystkich opisów technicznych projektów budowlanych opracowywanych w podanym na wstępie systemie Design&Building były kłopoty, na jakie narazili jego pracownię inwestorzy publiczni i zwycięscy oferenci - zlecający opracowania projektowe wykonawcze osobom, często nie posiadającym oczekiwanych przez prawo budowlane uprawnień. W konsekwencji takiego stanu rzeczy, spotykał się z sytuacją, w której za popełnione przez takie osoby ewidentne błędy zaczęto ścigać jego pracownię, jako autora projektu budowlanego, który uzyskał pozwolenie na budowę.
– Bo, – jak mnie poinformował rzeczony projektant – projekty wykonawcze może opracować każdy, kto ma na to ochotę, a uprawnienia mam ja, więc chyba trudno organom ścigać, niekompetentnych nieboraków?
Zresztą podobnie bywa w przedmiarowaniu i kosztorysowaniu!
W tej sytuacji, niekompetentni w projektowaniu i kosztorysowaniu zwycięscy oferenci, którym powierzono zaprojektowanie i wybudowanie, oczywiście za najniższą cenę, poszukują jak najtańszych wytwórców niezbędnej na każdej poważnej budowie fazy wykonawczej, czyli obliczeń i rysunków. I znajdujący często bardzo tanie osoby nie posiadające odpowiednich uprawnień do projektowania! Oczywiście wyłączając z tego procederu oczekiwany prawem projekt budowlany, najczęściej i niestety szybko zapominając o jego autorze. Najpewniej dlatego, że ten autor jest zbyt drogi dla fazy wykonawczej, no bo prowadzący pracownię, zatrudniający uprawnionych, a więc kosztownych inżynierów, płacący podatki i ZUS za siebie i za pracowników z vatem za całokształt na czele!
Czyżby czarne i szare rynki w kosztorysowaniu, o których pisałem w BzG nr 1/2014 zaczęły opanowywać i projektowanie?
A miało być nareszcie dobrze!
Z ogromną radością przyjąłem niegdyś rozporządzenie Ministra Infrastruktury z 2 września 2004 r. W tym akcie normatywnym odnalazłem bowiem wreszcie i projekt wykonawczy i przedmiar robót jako istotne składniki dokumentacji projektowej. Wcześniej, na wielu spotkaniach krytykowałem karygodną swobodę funkcjonującą w zamówieniach publicznych, polegającą na oczekiwaniu przez prawo tylko projektów budowlanych. Na kursach kosztorysowania, na których wykładam od wielu lat, głosiłem chwałę resortowi zarządzającemu wtedy budownictwem, za zlikwidowanie tej karygodnej swobody.
Przedstawiałem przykłady realizacji poważnych inwestycji, na podstawie projektów ograniczonych do fazy projektu budowlanego, zawierających:
- rysunki konstrukcji żelbetowych ograniczone do geometrii elementów z ogólnikowym opisaniem sposobów ich uzbrojenia,
- instalacje elektryczne ograniczone do podstawowych schematów,
- instalacje sanitarne, w których centralne ogrzewanie uwidoczniano na rzutach dwiema kropkami (zasilanie i powrót), a także grzejników jako czarnych paseczków pod oknami,
- instalacje wentylacyjne w postaci kwadracików na rzutach budowlanych opatrzonych informacją: „wl.” i „wyl.”, czytaj: tu wlata, a tam wylata!
W powołanym wyżej rozporządzeniu znaleźliśmy dorzeczne uzasadnienie wprowadzonego stanu rzeczy w następującym tekście:
„1. Projekty wykonawcze powinny uzupełniać i uszczegóławiać projekt budowlany w zakresie i stopniu dokładności niezbędnym do sporządzenia przedmiaru robót, kosztorysu inwestorskiego, przygotowania oferty przez wykonawcę i realizacji robót budowlanych.
2. Projekty wykonawcze zawierają rysunki w skali uwzględniającej specyfikę zamawianych robót i zastosowanych skal rysunków w projekcie budowlanym wraz z wyjaśnieniami opisowymi, które dotyczą:
1) części obiektu,
2) rozwiązań budowlano-konstrukcyjnych i materiałowych,
3) detali architektonicznych oraz urządzeń budowlanych,
4) instalacji i wyposażenia technicznego
- których odzwierciedlenie na rysunkach projektu budowlanego nie jest wystarczające dla potrzeb, o których mowa w ust. 1.”
Podzielam oczywiście poglądy pana ministra wyrażone w tym akcie normatywnym. Tylko kto dziś, po w końcu niewielu latach, tym ważnym rozporządzeniem się przejmuje? Tym bardziej, kiedy już nie minister a nadzwyczajnie Wysoki Sejm złożony z polityków (czyli ekonomistów, prawników, weterynarzy i lekarzy, drukarzy, etnografów, politologów, historyków, a ostatnio planujący zatrudnienie do posłowania celebrytów) kolejnymi nowelizacjami ustawy „Prawo zamówień publicznych” odesłał te mądre postanowienia prawne do wszystkich diabłów, wprowadzając wygodny dla niekompetentnych inwestorów publicznych, robiący oszałamiającą karierę art.31. desygnujący system Design&Building! A więc system umożliwiający w sytuacji dużego bezrobocia, zatrudnienie wszystkich garnących się do budowania, pomimo że nie za bardzo wiedzących, jak to się robi.
Najchętniej protegowanych!
Jak tak dalej będzie, to całe budownictwo ogarną czarni i szarzy realizatorzy.
Oczywiście z wyjątkiem zwycięskich (za najniższą cenę) oferentów z prezesami o przedziwnych zawodach na czele, których celem, w drodze do sukcesu, jest odgadnięcie najniższego numeru pokoju hotelowego i znalezienie najtańszych projektantów i oczywiście kosztorysantów, nie wspominając frajerów, czyli faktycznych wykonawców robót.
Co jednak najciekawsze – to zgoda, wyrażona aktem normatywnym najwyższego rzędu czyli ustawą, na opracowywanie w budownictwie receptur (projekt) i realizacji (budowanie) przez jedną osobę, prawną a jakże.
Tymczasem w medycynie, receptę wypisuje lekarz, natomiast lek wytwarza lub sprzedaje farmaceuta. Mało tego, w przypadku konieczności wytworzenia przez aptekę leku zgodnie z lekarską receptą, jego sporządzenie odbywa się za tak zwanym „pierwszym stołem”, który obsługuje najbardziej doświadczony farmaceuta.
W budownictwie powinno być podobnie, bo obiekt jest wytwarzany z dziesiątków składników! Projektant projektuje, zgodnie z rozporządzeniem z 2 września 2004 r. (i nie tylko), wykonawca buduje, a dzięki temu - odbiorca dzieło bezpiecznie i przez wiele lat użytkuje!
W medycynie mamy często do czynienia z lekiem zwanym generycznym. Jest to zamiennik leku oryginalnego, zawierający tę samą substancję czynną. Podobno tak samo skuteczny jak oryginalny.
Niestety w budownictwie publicznym realizowanym w systemie Design&Building, kiedy recepta, a co najgorsze jej wytworzenie jest sporządzane niekoniecznie „za pierwszym stołem” (patrz narzekania znajomego projektanta), najczęściej, jak uczy doświadczenie, uzyskiwane rezultaty są nie tyle generyczne, ale często zdegenerowane. Bo z tą „substancją czynną” są pewne kłopoty. Zwłaszcza, kiedy na skutek przejściowych kłopotów zwycięskiego oferenta, wsadził on coś pod spód, czego inspektor nadzoru nie zdążył zauważyć. I to zgodnie z recepturą opracowaną osobiście. A po wbudowaniu już nie sposób ustalić bez odkrywek niszczących, czy to była substancja rzeczywiście generyczna.
Oczywiście w zakresie jakości i ważnej w kosztownym budownictwie trwałości!
A może wreszcie coś napiszą, a jeszcze lepiej uczynią, Okręgowe Izby Inżynierów. Gdyby tak zechciały wtargnąć do Wysokiego Sejmu wzorując się na paniach, które niedawno Sejm opuściły.
Że co, że nie wypada? A wypada mieć w nosie swych członków, płacących wysokie składki, ale także ciężko bulących, za prowadzenie swoich pracowni, podatki i składki ZUS z vatem na czele!