Chiny.
Nie wiem czy Państwu także, ale mnie w dzieciństwie ta nazwa wydawała się magiczna. Coś tak dalekiego, egzotycznego, tajemniczego i niezrozumiałego (czyli przysłowiowa chińszczyzna, oznaczająca rzeczy nie do ogarnięcia umysłem nastolatka), a jednocześnie jedna z najstarszych cywilizacji na świecie, której początki właściwie giną w pomroce dziejów. No i nieodparte skojarzenie z zapachem herbaty, tej dobrych gatunków, jak sprowadzany w latach 60. XX wieku do Polski „Yunan”, dopiero później wyparty przez zmiotki magazynowe pakowane do papierowych torebek z napisem „Ulung”, bardziej nadające się do wymoczenia zmęczonych nóg niż do picia.
W liczącej ponad 5000 lat historii Chin przewinęły się setki władców, od najdawniejszych, do całkiem współczesnego już Mao Tse-Tunga (lub Mao Zedonga, wg później zmienionej pisowni) i obecnego kierownictwa Komunistycznej Partii Chin.
Jeden z nich, urodzony tak w połowie historii kraju, bo 2276 lat temu (był to 259 rok p.n.e.) zasługuje jednak na szczególną uwagę. Już nawet rodziców miał dość nietypowych jak na ówczesne warunki, jego ojcem był bowiem syn króla Zhaoxianga i przyszły następca tronu w państwie Qin, przebywający czasowo jako zakładnik na dworze w Handanie, stolicy sąsiedniego państwa, matkę niejako wypożyczył młodemu księciu zaprzyjaźniony z nim bogaty kupiec Lu Buwei, odstępując jedną ze swoich nałożnic.
Pobyt w roli zakładnika, czyli praktycznie w niewoli, z pewnością pozostawił ślady w psychice młodego księcia Zhaoxianga, zapewne skracając mu życie, tak że na tronie państwa Qin już w 247 r. p.n.e. zasiadł 13-letni nasz bohater noszący wówczas jeszcze krótkie imię Zheng.
Po dojściu do pełnoletniości i objęciu pełni władzy oraz stłumieniu wewnętrznej opozycji, w 234 roku p.n.e. rozpoczął Zheng wielką kampanię wojenną. Jako pierwsze zdobyte zostało sąsiednie królestwo Han, w 228 roku p.n.e. padło Zhao, 3 lata później Wei, następnie Chu, Yan, a listę podbojów zamknęło w 221 r. p.n.e. ostatnie z wielkich niezależnych królestw, o jeszcze krótszej nazwie Qi.
Tak zakończyła się epoka „Walczących Królestw”, a zwycięzca postanowił nie kontentować się już skromnym tytułem wanga (króla) i ogłosił się pierwszym huangdi, co oznaczało cesarza lub imperatora. I właśnie pod tą nazwą przeszedł do historii jako Pierwszy Cesarz.
Po zakończeniu opisanego wyżej pierwszego okresu podbojów mógł się nasz bohater, o fizjonomii wyglądającej (wg Wikipedii) jak na fot. 1, zająć gruntownymi reformami. W całym nowym imperium ujednolicono zasady pisowni (choć języków, jakimi posługiwała się ludność nie udało się zunifikować), wprowadzono jednolity system miar i wag, system walutowy, przeprowadzono reformę agrarną, w ramach której zniesiono obowiązek pańszczyzny (zastąpiony przez podatek zależny od wielkości uprawianego areału), od wpływów odsunięto rodową administrację, zastępując ją centralną i lokalną administracją, pozbawioną jednak przywileju dziedziczenia urzędów.

 

fot. 1. Czy tak właśnie wyglądał Qin Shu Huang?

 

Znacznie wzmocniona została armia, a ryzyko ewentualnych buntów ze strony ziem podbitych zostało ewidentnie zmniejszone poprzez przetopienie całej zdobytej w trakcie wojen zjednoczeniowych broni, o ile tylko okazała się zbyteczna dla potrzeb armii królestwa Qin.
Tak gruntowne zmiany, sprzeczne z dotychczasowym modelem społecznym sprawowania władzy musiały budzić opór, zwłaszcza ze strony dotychczasowych elit, zwolenników konfucjanizmu, czyli filozofii, jaka narodziła się już sporo lat wcześniej, bo w V wieku p.n.e.
Ale i z tym jednak nasz bohater dał radę się uporać, ogłaszając w 213 roku p.n.e. edykt o spaleniu ksiąg (paliły się zapewne dobrze, bo nie znano jeszcze papieru, a ich nośnikiem były drewniane deszczułki). Dotknęło to głównie filozoficznych dzieł konfucjańskich, lecz przydatne poradniki dotyczące rzeczy praktycznych w większości ocalały.
Wiodących przywódców oporu przeciwko nowym cesarskim porządkom potraktowano nieco odmiennie, nie sprawdzano bowiem ich palności, lecz wg istniejących przekazów 460 z nich zostało żywcem zakopanych.
Zjednoczone już królestwo było jednak, podobnie zresztą jak wcześniej jego rozproszone części składowe, permanentnie narażone na najazdy nomadów z północy, czyli terenów dzisiejszej Mongolii i południowej Syberii.
Ze względu na olbrzymie rozmiary terenu, nawet poszczególnych wcześniejszych królestw, nierealne było utrzymywanie oddzielnych strażnic, na tyle gęsto rozmieszczonych, aby niewielkie oddziały łupieżczych najeźdźców nie mogły pod osłoną nocy niezauważenie przeniknąć przez granicę i złupić przygranicznych miejscowości. W naturalny więc sposób powstał pomysł budowy wałów ziemnych lub muru granicznego, mającego, w założeniu, stanowić dla tego rodzaju niekontrolowanych wtargnięć skuteczną barierę. Pomysł jednocześnie prosty i genialny, a w sumie ponadczasowy, bo z powodzeniem (choć nie do końca) powtórzony np. na granicy węgiersko–serbskiej w roku 2015, czyli 2228 lat później, podchwycony także przez prezydenta Donalda Trumpa (w stosunku do granicy z Meksykiem).
Poszczególne odcinki wysokich wałów ziemnych zaczęły powstawać już zapewne w VII wieku p.n.e., a najstarsze zachowane zapiski ich dotyczące, wspominające o umocnieniach granic królestwa Chu, pochodzą z 656 r. p.n.e.
Jednak koncepcja scalenia poszczególnych odcinków wałów w jeden w miarę spójny system obronny przypisywana jest dopiero bohaterowi naszej historii, czyli cesarzowi Qin Shi Huang. W latach 215 - 214 p.n.e., po odparciu przez wojska dowodzone przez generała Meng Tian barbarzyńskich plemion północnych koczowników, zwanych Hu, od terenów wzdłuż Żółtej Rzeki, rozpoczęło się wznoszenie brakujących fragmentów muru z jednoczesną rozbiórką odcinków muru oddzielających poszczególne, połączone już w jedno państwo, dawne „Walczące Królestwa”, co miało zabezpieczyć przed ich ewentualnymi buntami wobec władzy centralnej.
Tak gigantyczne przedsięwzięcie inwestycyjne nie było zbyt popularne w ówczesnym chińskim społeczeństwie. Do już negatywnie nastawionych w stosunku do Pierwszego Cesarza kręgów uczonych i intelektualistów, przynajmniej tych, którzy nie zostali zakopani (nie zachowały się jednak żadne przekazy mówiące o ewentualnych demonstracjach opozycji – co pozwala założyć, że obecnie swobód demokratycznych mamy jednak więcej), doszło niezadowolenie ludu. Szacuje się, że przy budowie w okresie 3 lat, które pozostały jeszcze do śmierci cesarza w roku 210 p.n.e. zatrudnionych było przymusowo ok. 300.000 żołnierzy i ok. 500.000 chłopów. Znaczna ich część straciła życie, a to wskutek trudnego terenu (trasę muru starano się prowadzić wykorzystując naturalne przeszkody terenowe, głównie wierzchołkami wzgórz (fot. 2 i 3), zbyt ciężkiej pracy, niedostatecznych racji żywnościowych i licznych wypadków przy pracy, wszak nie śniło się wówczas jeszcze o obowiązku sporządzania planów BIOZ na budowie, które dopiero w XX wieku stały się regulacją Unii Europejskiej, a w 2002 roku trafiły do naszego Prawa budowlanego. Efektem stały się liczne bunty chłopskie, dodatkowo podżegane przez pozbawioną przywilejów i możliwości dziedziczenia urzędów starą rodową szlachtę.
Dzięki jednak sprytnej polityce cesarza, w tym prowadzeniu podboju mniej cywilizowanych terenów dzisiejszych południowych Chin oraz Indochin, udało mu się utrzymać tron, a dopiero po jego śmierci w 210 roku p.n.e. stopień społecznego niezadowolenia doprowadził, po 3 latach niepokojów i walk, do upadku całej dynastii Qin (zastąpiła ją dynastia Han, panująca następnie przez ponad 200 lat).
Nie oznacza to jednak, że wraz ze śmiercią cesarza zarzucono budowę muru. Trwała ona z różnym natężeniem przez kolejne 1600 lat, a swoją ostateczną, w znacznej części zachowaną do dziś postać, Wielki Mur uzyskał dopiero w XIV i XV wieku za czasów panowania dynastii Ming (przedostatniej w chińskiej historii, zastąpionej w roku 1616 przez dynastię Qing). Szacuje się, że w tym okresie przy budowie pracowało ok. 1.800.000 ludzi, z których również znaczny procent stracił życie, a wg powtarzanych przekazów zwłoki wbudowywane były pomiędzy kamienie i cegły muru.

 

 

fot. 2 i 3. Fragmenty Wielkiego Muru, możliwe do zwiedzenia w trakcie krótkiej wycieczki z centrum Pekinu

 

Walory militarne muru, rozciągającego się od Jiayuguan u północnego podnóża gór Nan-Szan do miasta Szanhajkuan nad Morzem Żółtym i liczącego w szczytowym okresie rozwoju ok. 7600 km były kwestią problematyczną. Nigdy też nie stanowił on pojedynczej nitki umocnień, składał się z wielu odcinków, co dobrze obrazuje mapka opracowana przez Maximiliana Dorrbeckera (fot. 4).

 

fot. 4. Mapka Wielkiego Muru z zaznaczonym etapami jego powstawania

 

Z pewnością korona Muru stanowiła stosunkowo wygodną drogę komunikacyjną, coś w rodzaju pieszej lub nawet konnej autostrady, był też ochroną przyległych do niego fragmentów tzw. Jedwabnego Szlaku, z którego historią starałem się zaznajomić Państwa w jednym z wcześniejszych odcinków (patrz BzG 2/2014).
Jednak mimo sporych rozmiarów przekroju, mierzył on bowiem od 5 do 10 m wysokości oraz od ok. 6,5 – 8 m szerokości przy podstawie do ok. 5,5 m na wysokości korony (tak aby w jednym szeregu mogło po nim maszerować 8¸10 żołnierzy), nie mógł skutecznie przeciwstawić się natarciu licznej i dobrze wyposażonej armii najeźdźców. W takim przypadku stawał się raczej elementem tymczasowego tylko oporu i systemu wczesnego ostrzegania, przekazywanego dymem lub ogniem pomiędzy wieżami strażniczymi, które według założeń ówczesnych projektantów miały być rozstawione co ok. 100 m, a ich liczba miała sięgać 40 tysięcy.
O tym, że Wielki Mur nie stanowił wystarczającej ochrony terenu cesarstwa przed powtarzającymi się najazdami północnych plemion koczowniczych świadczy skuteczny najazd wojsk Dżyngis Chana w 1211 roku, który spustoszył znaczny obszar północnych Chin.

Do czasów współczesnych zachowało się ok. 2400 km Muru, a najlepiej zachowanym fragmentem, udostępnionym do zwiedzania jest odcinek w mieście Badaling, czyli praktycznie północnej dzielnicy Pekinu, gdzie imponująca brama wejściowa (fot. 5) prowadzi na pierwsze, przyległe odcinki muru.

 

fot. 5. Brama wejściowa Wielkiego Muru w Badaling

 

Jak daleko można się wypuścić na wyprawę po koronie muru? Jedynym ograniczeniem na jakie napotkaliśmy, to bariera wytrzymałości zwiedzających, wszak poruszanie się to wypisz wymaluj wycieczka po klatce schodowej, prawie same schody. Większość turystów kontentuje się dojściem do pierwszej (fot. 6), drugiej, góra trzeciej wieży. Ambitny autor niniejszego tekstu (to ten z wywieszonym językiem na fot. 7, na usprawiedliwienie - było akurat ok. 30°C w cieniu) dotarł chyba do 6-tej, żona autora (kobiety są jednak mocniejsze), aż do wieży strażniczej numer osiem (fot. 8).

 

fot. 6. Tu to jeszcze można dotrzeć bez zadyszki…

 

fot. 7. Już dość daleko, więc dalej niech idą młodsi…

 

fot. 8. ...lub silniejsi biologiczne (te widoczne kreski na dole, to też oczywiście Mur)

 

Co jeszcze można powiedzieć o Wielkim Murze?
Bez wątpienia jest to największa budowla, jaka powstała w historii naszej cywilizacji.
Spróbujmy porównać ją z egipską piramidą Cheopsa, a więc obiektem, który część z Państwa widziała z bliska i zapewne była nieco przytłoczona jej wielkością.
Założona na planie kwadratu piramida ma bok o długości ok. 230 m, jej wysokość wynosiła pierwotnie 146,5 m, więc prosty wzór (pamiętany jeszcze z lekcji geometrii w szkole podstawowej) pozwala wyliczyć jej objętość na ok. 2.590.000 m³, a ciężar kamiennych bloków użytych do jej wzniesienia na ok. 6 milionów ton.
A jak te wielkości wyglądają w przypadku Wielkiego Muru? Przy średniej szerokości ok. 6,5 m i średniej wysokości 7,0 m oraz łącznej długości (w okresie największego rozkwitu) 7.600 km kubatura wyniosłaby 345.800.000 m³, a dorzucając jeszcze z 5% na kilkadziesiąt tysięcy strażnic, pewnie ze 360.000.000 m³. Jest to prawie 140 razy więcej niż objętość piramidy Cheopsa, podobny byłby też przelicznik dotyczący wagi.

Ale na koniec tej części opowieści rozprawić się trzeba jednak z dość rozpowszechnionym mitem na temat Wielkiego Muru, że jest to jedyna budowla na Ziemi widoczna z kosmosu. Nie odpowiada on prawdzie. Owszem, budowla ta widoczna jest z niskiej orbity okołoziemskiej, ale widoczne są także niektóre autostrady, tamy czy lotniska. Z nieco tylko głębszego kosmosu, chociażby z powierzchni Księżyca, Mur oczywiście widoczny już nie jest.

Jak wyżej wspomniałem, cesarz Qin Shu Huang zmarł w 210 roku p.n.e. Przez ponad 2000 lat łączono go, w zakresie działalności budowlanej, głównie z opisanym wyżej Wielkim Murem.
Do czasu aż w marcu 1974 roku trzech chłopów z rolniczej komuny w środkowych Chinach (Yang Xiaman, Yang Peiman i Yang Peiyan) w pobliżu starożytnej stolicy Xi’an (tak, tej samej, w której zaczynał się Jedwabny Szlak) natrafiło na dziwne terakotowe odłamki, mające postać głów wojowników. Od razu rozpoczęte prace wykopaliskowe na polach kukurydzy nad rzeką Wei He przyniosły rezultat wręcz sensacyjny, bo dość płytko pod powierzchnią gleby stały całe rzędy wykonanych z terakoty, naturalnej wielkości figur żołnierzy.
Są oni rozlokowani w trzech sektorach (fot. 9 i 10), z których największy mieści niemal kompletny pułk piechoty z ponad 3200 żołnierzami, w tym ok. 200 łuczników i kuszników, wyposażonych w prawdziwą, wykonaną z brązu broń oraz 6 wozów bojowych, zaprzężonych w pary koni. W odkrytych dwa lata później, w 1976 roku, sektorach II i III mieszczą się oddziały kawalerii, z wojennymi rydwanami, stanowiska dowodzenia armią (z dwumetrowym generałem, z wielką tarczą i w paradnej zbroi) oraz rozmaite oddziały pomocnicze. Sektor nr IV jest praktycznie pusty, co pozwala przypuszczać, że pierwsze trzy zostały zrealizowane jeszcze za życia cesarza, natomiast po jego śmierci następcy nie uznali już za stosowne tego akurat dzieła kontynuować. Może także z braku czasu i natłoku innych dość pilnych spraw, jako że zaraz po śmierci Pierwszego Cesarza, dotychczasowy kanclerz Li Si i naczelny eunuch dworu Zhao Gao doprowadzili do koronowania młodszego z synów Qin Shi Huangdiego jako Drugiego Cesarza. Doszło jednak do konfliktu i nowy cesarz skazał w roku 208 Li Si na śmierć. Rok później Zhao Gao, który w międzyczasie przejął urząd kanclerza, zaaranżował śmierć Drugiego Cesarza i mianował następcę, jednak Trzeci Cesarz zabił z kolei jego. Gdzie więc i kto miałby w takiej sytuacji głowę do dalszego lepienia i wypalania glinianych figurek.
Wróćmy jednak do terakotowej armii. Już 5 lat po rozpoczęciu wykopalisk pierwsze fragmenty zostały udostępnione zwiedzającym, w 1987 roku wpisano ją na listę światowego dziedzictwa UNESCO, a od 1994 roku otwarto pełnoprawne, zadaszone muzeum, którego wnętrze gigantycznej hali, przekrytej łukowym, kratowym dachem pokazuje fot. 10.
Łączną ilość terakotowych figur szacuje się na ok. 8.000, do tej pory nie wszystkie zostały odsłonięte, część uległa także rozpadowi. Terakotowi żołnierze ustawiani byli bowiem w dołach, o głębokość ok. 5 – 6 m i nawierzchni z bardzo mocno ubitej ziemi lub nawet brukowanej cegłami, a całość była zabezpieczona drewnianym belkowym stropem, pokrytym trzciną. Izolację wodonośną zapewniała warstwa gliny ułożona na trzcinie, wyżej umieszczono nasyp ziemny o miąższości 2 – 3 m, przez który właśnie w 1974 roku przekopali się trzej wspomniani studniarze. W ciągu 2200 lat drewniany strop miejscami uległ zawaleniu, druzgocąc część figur (jak na fot. 11).

 

fot. 9. Plan Muzeum Xi’an Terakotowej Armii Pierwszego Cesarza Qin

 

fot. 10. Fragment ekspozycji w sektorze nr I

 

fot. 11. Pozostałości tego co nie dotrwało

 

Same figury wykonane były bardzo starannie i wykazują znaczne indywidualne zróżnicowanie, co wskazuje, że pozowali do nich prawdziwie ludzie. Dziś tego typu ekspozycja, gdyby komuś zamarzyło się ją odtworzyć, wykonana byłaby zapewne z plastiku, przy użyciu wtryskarki, z kilkunastoma lub co najwyżej kilkudziesięcioma wzorami form.
W terakotowej armii seryjnie wykonywano zapewne korpusy, jednak w przynajmniej kilkudziesięciu różnych pozach i ze starannie odtworzonymi mundurami, pozwalającymi przypisać ich do określonych formacji, natomiast głowy, ręce modelowano już indywidualnie, dopasowując następnie do torsów (fot. 12).

 

fot. 12. Twarze rzeczywiście znacznie się różnią

 

Największy podziw budzą twarze żołnierzy, każda z nich, jak widać chociażby na fot. 12 jest inna, wyraża inne emocje, bardzo zróżnicowane są fryzury, a samych typów wąsów naliczono aż 24 rodzaje. Spotyka się zarówno twarze o rysach mongolskich, jak i ludzi o wysokich czołach i wydatnych nosach, co sugeruje, że artystom modelującym gliniane figury pozowali żołnierze z różnych części ówczesnego cesarstwa.
Równie realistycznie odtworzono figury koni, z rozdętymi chrapami i postawionymi uszami (fot. 13), ze znacznym realizmem wykonane są także ciągnięte przez nie wozy i bojowe rydwany.

 

fot. 13. Końskie pyski też nie wyszły spod jednej sztancy…

 

Dla lepszej stabilności nogi figur wykonano jako pełne, natomiast torsy i głowy były wydrążone, co powoduje, że były one mniej odporne na niszczące działanie czasu i część postaci została przez zawalający się strop zdekapitowana (fot. 14).
Jeszcze mniej trwałe okazały się kolory. Patrząc dziś na żołnierzy terakotowej armii nawet nie podejrzewamy, że każda figura była starannie pomalowana na wiele kolorów. Niestety przy dostępie powietrza powłoki malarskie uległy szybkiemu utlenieniu się, na co jak do tej pory nie udało się znaleźć skutecznego remedium. O tym jak wyglądali żołnierze terakotowej armii w 210 r. p.n.e., pewne pojęcie może dać niewielka ekspozycja fotografii wykonanych zaraz po ich odsłonięciu w 1974 i 1975 roku (fot. 15 i 16).
To zapewne jest przyczyną, że poza czterema wspomnianymi wyżej sektorami, nie prowadzi się obecnie poszukiwań być może istniejących ciągle jeszcze pod ziemią dalszych formacji, a i w ramach ekspozycji muzealnej pewne fragmenty stanowisk nie zostały jeszcze odsłonięte (jak na fot. 17).
A jeśli komuś z tysięcy turystów przepływających przez Muzeum Terakotowej Armii Pierwszego Cesarza zamarzy się zabrać ze sobą do swojego dalekiego kraju jedną lub kilka figur, np. jako alternatywę dla ogródkowego krasnala? Nie ma żadnego problemu, dziesiątki okolicznych manufaktur produkują repliki figur we wszystkich rozmiarach, od miniaturek na biurko, spokojnie mieszczących się do lotniczej walizki, do naturalnej wielkości posągów (fot. 18), których dostawę w dowolne miejsce świata oferują liczne firmy spedycyjne za całkiem niewielkie pieniądze.

 

fot. 14. Jak widać znacznej liczby „główek” brakuje

 

 

fot. 15 i 16. To już tylko ślady dawnych barw żołnierzy terakotowej armii

 

fot. 17. Pewne niewielkie fragmenty nie zostały jeszcze (rok 2008) odsłonięte

 

fot. 18. Ceny są w dużej mierze zryczałtowane, zależą od wielkości figurki

 

Ale dlaczego w tytule opowieści padło stwierdzenie, że nie do końca wiadomo co zostało po Pierwszym Cesarzu?
No bo jeśli, wg oficjalnych danych, w 2001 roku (na terenie, który do 1996 roku wykorzystywany był jako poligon jądrowy) odnaleziono nowy, niemały nawet jak na skalę tego kraju, bo 500 km odcinek Wielkiego Muru, to na pewno możliwe jest jeszcze odkrywanie dalszych odcinków muru lub przynajmniej ich fragmentów także w innych regionach Chin.

Ale i to zapewne nic w porównaniu z dość niepozornym wzgórzem, zwanym górą Li. Już ok. 240 r. p.n.e., liczący niespełna 20 lat Zheng, jeszcze nie cesarz a tylko król państwa Qin, nakazał drążyć tę górę, przygotowując swój przyszły grobowiec. Wydaje się to rzadkie, aby w tym wieku myśleć już o swoim pogrzebie, tym bardziej, że musiała to być decyzja samodzielna i żaden agent ubezpieczeniowy w tym palców nie maczał.
Prace nabrały tempa po zakończeniu epoki „Walczących Królestw” i zjednoczeniu kraju w 221 roku p.n.e. Świeżo upieczony cesarz zwiększył wówczas nieco liczebność załogi – do 700.000 robotników. Góra została wydrążona aż do poziomu wody gruntowej (co wskazuje, że w jej wnętrzu musi kryć się niesamowita konstrukcja wsporcza), zamontowano zapewnie rozmaite przeszkody i pułapki mające odstraszać potencjalnych rabusiów, szczeliny pozalewano płynnym brązem i grobowiec był gotowy.
Po śmierci Qin Shu Huang’a sarkofag z jego ciałem umieszczono w komorze grobowej we wnętrzu góry, oczywiście wraz ze skarbami i rzeczami niewątpliwie przydatnymi na tamtym świecie, w tym tabunem jeszcze bezdzietnych konkubin i rozmaitej służby, a dla bezpieczeństwa także ze wszystkimi, którzy wiedzieli o szczegółach budowy lub rodzaju pochowanych skarbów. Wejście następnie skutecznie zamaskowano, całość zasypano ziemią i zalesiono.
A terakotowa armia, ustawiona w pobliżu, miała strzec spokoju cesarza, a w razie potrzeby, jeśli w zaświatach też wokoło się biją, zapewnić mu hegemonię.
Dziś Góra Li stanowi popularną atrakcję turystyczną prowincji Shaanxi.

No tak, powie każdy, ale co z zawartością góry?
Ano właśnie nie wiadomo, bo do tej pory chińskie władze nie zdecydowały się na otwarcie grobowca. Doświadczenia związane z szybkim wyblaknięciem kolorów terakotowej armii, czy jeszcze wcześniejsze, z lat 50. XX wieku, kiedy to otworzono grobowiec cesarza Wanli z przełomu XVI i XVII wieku, a na nowo uruchomiony dostęp bogatego w tlen powietrza spowodował szybki rozpad odnalezionych tkanin, skłania do szczególnej ostrożności.
I dlatego mimo starań archeologów, marzących o rozpoczęciu wykopków, odpowiedź brzmi – „nie, jeszcze nie jesteśmy gotowi, nie ma jeszcze skutecznych technik zabezpieczenia wszystkiego tego, co zapewne zostanie odkryte, nie ma po co się spieszyć, zostawmy to następnym pokoleniom”. Podejście takie, zapewne słuszne z punktu ochrony konserwatorskiej, jest też głęboko zakorzenione w chińskiej mentalności, zgodnie z którą pośpiech w załatwianiu pewnych spraw jest wręcz oznaką braku dobrych manier.
A i licząca 5000 lat historia kraju, który ponownie staje się globalnym supermocarstwem dodatkowo uświadamia, że 30, 50 czy nawet 100 lat zwłoki w otwarciu grobowca Pierwszego Cesarza, nie będzie niczym szczególnym.
Co kryje się we wnętrzu góry Li? Skarby tam ukryte będą zapewne oszałamiające, bo wszystko wskazuje na to, że grobowiec ten nie został w przeszłości splądrowany (tak jak miało to miejsce z grobami egipskich faraonów), a korytarze wyryte w zboczach przez rabusiów są krótkie i w żadnej mierze nie sięgają komory grobowej cesarza.
Jeśli więc odkryty w listopadzie 1922 roku przez Howarda Cartera grobowiec mało znaczącego i bardzo młodo zmarłego faraona Tutenchamona (zmarłego ok. 900 lat po śmierci Pierwszego Cesarza) zgromadzonymi w środku skarbami zadziwił cały, nie tylko archeologiczny świat, to czego można spodziewać się po grobowcu Qin Shu Huanga?

Jak więc widzimy z postacią cesarza Qin Shu Huang’a może wiązać się jeszcze cały szereg niespodzianek. Ale i to, co już wiemy o nim obecnie, jasno wskazuje, że była to postać nietuzinkowa, o której warto pamiętać przy układaniu programów szkolnych nie tylko w Chinach, ale także w naszej „nowej podstawie programowej” z zakresu historii w reformowanych podstawówkach. A jeśli komuś z nas uda się jeszcze pożyć te wspomniane 30, 50 czy nawet 100 lat, będzie miał szanse się o tym przekonać. Z tym, że z wizytą do „Państwa Środka” warto wybrać się już teraz; jest to jeden z najciekawszych krajów świata, z niesamowitymi kontrastami, także w dziedzinie naszego zawodu budowlanego.

Wizyta na najwyższym, 88 piętrze szanghajskiego Jin Mao Tower (429 m wysokości, a winda jedzie prawie 10 m/s) i widoczna z niego panorama (fot. 19 i 20), zapewne jeszcze lepszy widok z nowszych Shanghai World Financial Center (ten ma 492 m wysokości i taras widokowy na piętrze nr 100) lub Shanghai Tower (632 m, 122 piętra, aktualnie drugi pod względem wysokości budynek świata), ta sama panorama z nocnego rejsu wycieczkowym statkiem po rzece Huangpu Jiang (fot. 21), przejażdżka pociągiem łączącym centrum tego miasta z lotniskiem Pudong International (z prędkością 430 km/h, a więc siłą rzeczy przejażdżka długa nie jest), to oczywiście widoki i rozrywki charakterystyczne dla wielu światowych metropolii.
Ale gdzie indziej można zobaczyć bambusowe rusztowanie oplatające 70-kondygnacyjny budynek (jak na fot. 22), rusztowanie w pełni bezpieczne, co zapewniają atestowane elementy połączeniowe, widoczne na fot. 23. Trudno też już w Europie znaleźć murarzy, murujących na zwykłą zaprawę cementowo-wapienną, którym w żadnym języku obcym nie da się wytłumaczyć, że cegły przed murowaniem warto byłoby jednak zwilżyć (fot. 24).

 

fot. 19. Jin Mao Tower jest tak wysoki, że trudno zmieścić go w kadrze…

 

fot. 20. … ale za to widok z góry jest iście kosmiczny (3,5 raza wyżej niż z XXX piętra Pałacu Kultury i Nauki)

 

fot. 21. Panorama z nocnego rejsu wycieczkowym statkiem po rzece Huangpu Jiang

 

 

fot. 22 i 23. Nie udało mi się ustalić nazwy tego systemu rusztowań, ale jest on genialny w swej prostocie

 

fot. 24. Kontynuatorzy tradycji budowniczych Wielkiego Muru?

 

Zachęta związana z budownictwem nie wystarczyła?
No to może przekona Państwa coś z kulinariów, wszak powszechnie wiadomo, że Chińczycy jadają wszystko co lata (poza samolotami i latawcami), co pływa (wyjątek stanowią statki i łodzie podwodne), biega i pełza (tu chyba wyjątków już nie ma), parę przykładów na fot. 25 ÷ 28.

 

 

fot. 25 i 26. Pieczone tarantule i szarańcze to oczywiście standard …

 

fot. 27. … podobnie jak skorpiony, jeszcze żywe, do ugotowania samemu, bo przecież każdy z nas lubi je doprawić po swojemu

 

fot. 28. … to już suszoną skolopendrę olbrzymią (taki stawonóg, mocno jadowity wij) trudno u nas kupić nawet w Biedronce

 

Rzecz prosta są to przysmaki bardzo tuczące. Ale i na to mieszkańcy Chin znaleźli remedium. Pół godziny powszechnej na ulicach chińskich miast porannej gimnastyki w towarzystwie młodych adeptek Bruca Lee (fot. 29) pozwala szybko pozbyć się fałdek tłuszczu.

 

fot. 29. Miejscowe zabijaki robią to lepiej, ale przecież europejska blondynka stawia dopiero pierwsze kroki, a w ogóle jest siódma rano i pada deszcz

 

No to kiedy wybierzecie się państwo, Drodzy Czytelnicy „BzG”, z wizytą do „Państwa Środka”?