Low czy high tech? Natura czy technologia? Domy ze słomy czy supernowoczesne wieżowce? Jaka jest i jaka powinna być ekologiczna architektura? Powinna zmierzać do redukcji materiałów, kosztów i technologii, czy wręcz przeciwnie – na technologie (często kosztowne) stawiać i dążyć do opracowywania coraz bardziej zaawansowanych rozwiązań? Poszukiwanie odpowiedzi na te pytania wciąż trwa.
Bo co to właściwie znaczy: „architektura ekologiczna”? Czy wystarczy, że na dachu i elewacjach budynku pojawią się panele fotowoltaiczne i turbiny wiatrowe, które będą w stanie częściowo zaspokoić jego zapotrzebowanie na energię? Wykorzystywanie odnawialnych źródeł energii jest niezwykle istotnym elementem zielonej architektury, ale przecież nie jedynym. Podobnie jak dążenie do redukcji emisji dwutlenku węgla do atmosfery, które ostatnio stało się hasłem przewodnim projektowania spod znaku „eko”.
Kolejne medialne doniesienia o „ekologicznych wieżowcach” nie pomagają w rozwikłaniu problemu. Wręcz przeciwnie – często budzą nieufność i mnożą wątpliwości. Nie tyle dotyczące sensu i zasadności zrównoważonego projektowania, co raczej działań, które mają prowadzić do jego realizacji – ich niekonsekwencji, niespójności i niewłaściwego ukierunkowania. Fakt, że w odniesieniu do architektury ekologia wciąż jest pojęciem bardzo wieloznacznym, stanowi doskonałą okazję do marketingowych nadużyć, z którymi zazwyczaj trudno polemizować nie narażając się na zarzut niewrażliwości na losy naszej planety. Powszechną praktyką stało się więc promowanie kolejnych drapaczy chmur jako budynków przyjaznych środowisku, gdy tymczasem faktycznym celem wciąż jest wyścig na piętra i metry, a ekologiczne technologie służą jedynie jako ładna i wzbudzająca powszechne uznanie przykrywka dla megalomańskich ambicji. Przykrywka na tyle skuteczna, że odsuwa w cień inne ważne – jeśli nie ważniejsze – aspekty ekologicznego projektowania. Podobnie zresztą jest w przypadku szaleństwa termoizolacji – przykładu na to, że wybiórcze traktowanie problemów ekologicznej architektury może generować sytuacje absurdalne. Słuszne skądinąd dążenie do ograniczenia zużycia energii w budynkach przerodziło się w bezmyślne pokrywanie tonami styropianu wszystkiego, co tylko pokryć nim można, bez refleksji nad walorami samej architektury, która znika pod uniformizującym miejski krajobraz płaszczykiem izolacji.
Rozwój technologii i korzystanie z jej zdobyczy nie jest oczywiście niczym złym, zwłaszcza jeżeli może się przysłużyć ochronie środowiska czy zminimalizowaniu negatywnego wpływu budynków na otoczenie, w którym powstają. Coraz częściej jednak podnoszą się głosy, że jedyną słuszną drogą do życia w zgodzie naturą jest zwrócenie się w stronę architektury w wersji low tech – budowanej własnymi siłami z naturalnych materiałów, takich jak drewno, ziemia, słoma czy glina. Problem jednak w tym, że w dzisiejszym świecie ucieczka od zaawansowanych rozwiązań technologicznych wydaje się niemożliwa. Konsekwencje, jakie taka strategia – realizowana na masową skalę – miałaby dla globalnej gospodarki napędzanej przecież w znacznej mierze przez budownictwo, łatwe są do przewidzenia: zatrzymanie produkcji przemysłowej, spowolnienie rozwoju gospodarczego, gigantyczny wzrost bezrobocia oraz poważny światowy kryzys ekonomiczny. A chyba nie taki jest cel zrównoważonego rozwoju.
Ważnym aspektem odpowiedzialnego myślenia o ekologicznej architekturze jest osadzenie budynków w lokalnym kontekście poprzez zastosowanie do ich konstrukcji lokalnych materiałów, współpracę z lokalnymi wykonawcami, wpisanie się w lokalny krajobraz i wykorzystywanie jego walorów naturalnych oraz uwzględnianie potrzeb lokalnej społeczności. W ekologii i zrównoważonym rozwoju ważne jest bowiem nie tylko działanie na skalę światową, ale także – a może przede wszystkim – właśnie w wymiarze lokalnym, bliższym codziennym użytkownikom architektury, a przez to – łatwiejszym w realizacji. Ekologia to bowiem nie tylko gigantyczny przemysł i nowoczesne technologie, ale także rozsądne myślenie i gospodarowanie tym, co daje nam natura – wykorzystanie wiatru do wentylacji, słońca do oświetlania, wody do chłodzenia i ogrzewania oraz roślinności, która doskonale sprawdza się w roli izolacji. Czasami najprostsze rozwiązania okazują się najbardziej skuteczne. Trzeba tylko uwzględnić je już we wstępnej koncepcji budynku i konsekwentnie te założenia realizować w kolejnych etapach jego powstawania i funkcjonowania.
Odpowiedzialne projektowanie to także myślenie o całym cyklu życiowym architektury – nie tylko procesie jej realizacji i użytkowania, ale także „życiu po śmierci”. Skoro budynki – podobnie jak wszystkie inne przedmioty codziennego użytku – mają ograniczony okres przydatności, należy zadbać o ich los, kiedy już nie będą potrzebne. Najlepiej, żeby pochodzące z nich materiały można było powtórnie wykorzystać lub żeby ulegały biodegradacji nie obciążając przyszłych pokoleń narastającą ilością odpadów i opuszczonych, popadających w ruinę obiektów. A co z tymi budynkami, które już stoją puste? Może najbardziej ekologicznym rozwiązaniem byłby „architektoniczny recykling” – wstrzymanie nowych inwestycji i, w myśl jednej z trzech podstawowych zasad ekologicznego projektowania (czyli re-use), skupienie się na wykorzystaniu tych obiektów i adaptowaniu ich do współczesnych potrzeb? Potencjał jest bez wątpienia ogromny.
Ekologiczna architektura, stawiając konkretne pytania i problemy i będąc zagadnieniem jak najbardziej poważnym, jest jednocześnie pretekstem do architektonicznej zabawy w tworzenie futurystycznych koncepcji. I nic w tym dziwnego. Architekci zawsze wybiegali myślą o dziesiątki czy setki lat do przodu, próbując przewidzieć, jak będzie wtedy wyglądał świat, a zwłaszcza budynki i miasta. Wizje te zawsze były jednak silnie osadzone we współczesności, a co za tym idzie, determinowała je zmieniająca się sytuacja społeczna i polityczna oraz postęp technologiczny. Dzisiejsze koncepcje potencjalnej architektury i urbanistyki ściśle wiążą się z ekologią i zrównoważonym rozwojem. Co rusz ogłaszane są konkursy, których przedmiotem jest wymyślanie „odpowiedzialnej” architektury przyszłości rozwiązującej problemy środowiskowe i społeczne. Kolejne fantastyczne wizje pływających miast, wieżowców ratujących świat przed suszą, produkujących ekologiczną energię, oczyszczających powietrze i wodę, służących do utylizacji odpadów, a nawet do hodowli ryb i uprawy roślin – choć trudno traktować je całkiem poważnie – pokazują, jak wiele faktycznych problemów stoi dziś przed architektami, planistami i całym sztabem specjalistów zaangażowanych w rozgryzanie tematu ekologicznych budynków i miast.
Mimo wielu lat ich pracy, zagadnienia te wciąż generują więcej pytań niż odpowiedzi i w pełni zadowalających rozwiązań. Mało tego, rozwikłanie jednego zagadnienia generuje często kilka kolejnych. Znalezienie złotego środka – równowagi między technologią, bez której nie sposób dziś wyobrazić sobie życia, i naturą, bez której życie w ogóle możliwe nie jest – to zadanie niełatwe. Tymczasem wydaje się, że właśnie tu tkwi klucz do naprawdę zrównoważonej architektury.