Któż z nas nie lubi technicznych nowinek. Co i rusz pojawiające się na rynku nowe gadżety przyciągają naszą uwagę, mamią i powodują, że wpadamy w ich szpony. Nowe telefony, smartfony, tablety, ultrabooki często na początku traktowane jako nowe zabawki, to przecież w sumie zaawansowane narzędzia pracy. Nikogo nie dziwi sprawdzanie w przenośnych urządzeniach rozkładów jazdy pociągów, godziny przylotów samolotów, kursów walut etc. Nowoczesne narzędzia pracy to wyznacznik naszych czasów, bez których nie da się już sprawnie funkcjonować. Śmiało możemy stwierdzić, że nic w tym złego. Każdy woli wykonać swoją pracę sprawnie i szybko, w efekcie mając później więcej czasu na inne – może przyjemniejsze - zajęcia. Nasza działka kosztorysowa oczywiście też nie pozostaje z tyłu. Coraz bardziej udoskonalane programy do kosztorysowania, dostęp non-stop do baz cenowych w znaczący sposób ułatwiają pracę kosztorysantom. Nieraz pisałem, jak ważną rolę pełni kosztorysant w procesie inwestycyjnym. To przecież on wylicza koszty wykonania określonego zadania. Każdy inwestor musi wiedzieć, czy przewidywana inwestycja będzie opłacalna, czy będzie konieczne zaciągnięcie kredytu, jaki będzie czas jej realizacji. To przecież właśnie na podstawie kosztorysu inwestorskiego niejednokrotnie trzeba zmienić technologię wykonania robót, przeprojektować obiekt, a nawet – w ekstremalnych przypadkach - zrezygnować z inwestycji. A i w przypadku kosztorysu ofertowego jego poprawne sporządzenie decyduje o tym, czy wygramy przetarg, jakie będą zyski lub straty.

 

Jak zatem sporządzić kosztorys poprawnie i szybko? Czy to możliwe? Część z kosztorysantów odpowie twierdząco na tak postawione pytanie, a część zdecydowanie zaprzeczy i, co może niektórych zdziwi, wszyscy będą mieli rację. W bardzo dużej mierze zależy to od… Tak właśnie, od nas kosztorysantów, a dokładnie od naszego doświadczenia i wiedzy. Na podstawie uzyskanej od projektanta dokumentacji projektowej wielu z nas jest w stanie z bardzo dużym przybliżeniem określić wartość inwestycji, a przy tym również wskazać ewentualne słabe punkty projektu, czy jego braki.

 

Coraz częściej inwestorzy zlecający przygotowanie dokumentacji kosztorysowej życzą sobie, aby przygotować ją w bardzo dużym stopniu agregacji robót. Pojedyncza wyceniana pozycja to kilka, a czasem i kilkanaście odrębnych prac. W takim przypadku kosztorys to nie kilkaset pozycji, jak bywało kiedyś, a około kilkudziesięciu. Oszczędność papieru, łatwiejsze sprawdzenie pozycji kosztorysowych i porównanie kosztorysów od oferentów, ale czy mniejsze prawdopodobieństwo popełnienia błędu? Wielu nowoczesnych lub „nowoczesnych” inwestorów nie wie co to KNR, KNNR, KNP. Wielu uważa technologie w nich zawarte za przestarzałe i nieprzystające do dzisiejszych. Wielu nie wie lub nie chce wiedzieć, że wciąż powstają nowe katalogi, uwzględniające nowoczesne technologie. Ze smutkiem stwierdzam, że niestety wielu nie wie, że to podstawa nie tylko dobrej kalkulacji, ale i późniejszego wykonania robót. Większości współczesnych inwestorów nie interesują jakieś założenia, wyszczególnienia itp. Ich interesuje tylko jedno – cena, oczywiście jak najniższa. Uważają, że zapisy w specyfikacji technicznej wykonania i odbioru robót oraz projekt wykonawczy mówią wszystko, a kosztorys mógłby mieć właściwie… jedną pozycję – „wartość robót ogółem”.
W sumie to i oferenci w ten sam sposób mogą podejść do tematu – podać końcową kwotę, za jaką wykonają zlecenie. Łatwe, szybkie i przyjemne. W końcu przystępujący do przetargów mają „wypracowane” ceny za wykonanie jednostki robót. Wystarczy poskładać je, posumować i gotowe. Siedzący w branży zna pułap cen, poniżej którego nie powinien zejść.
Czy, przerysowując nieco sprawę, grozi nam, że niedługo dojdziemy faktycznie do jednej, może kilkunastu pozycji kosztorysowych? Zwłaszcza gdy w umowie obowiązuje cena ryczałtowa za realizację inwestycji? Czy inwestor może spać spokojnie i nie obawiać się o rzetelność wykonania prac, o ich terminowość? Czy jeszcze przed rozpoczęciem inwestycji nie powinien sobie zdawać sprawy, że za takie pieniądze i w takim czasie nie da się jej po prostu zrealizować? Ano powinien. Jednak trzeba mieć tę świadomość, że do rozpoczęcia inwestycji nie wystarczy jedna pozycja kosztorysowa. Tu konieczna jest przecież dogłębna analiza. Wszakże samo hasło: „mamy miliony, rok na ich wydanie, więc z pewnością zdążymy z inwestycją, a i funduszy wystarczy”, nie zastąpią rzetelnej kalkulacji i harmonogramu robót. Jak taki hurraoptymizm się kończy, nieraz widzimy i słyszymy. Szkoda gadać…
A wystarczyło dobrze policzyć. Cóż, szaleńców (hochsztaplerów) wśród inwestorów, a i wykonawców nie brakuje. Stąd, gdy się jest już poważnym inwestorem, trzeba znać nie tylko ostateczną wartość inwestycji, ale i ceny jej elementów składowych. Dlatego, nawet gdy mamy do czynienia z nowoczesnym inwestorem, który - jak pisałem wyżej - bazuje tylko na zagregowanych robotach, my kosztorysanci musimy być przygotowani na to (i mam nadzieję, że jesteśmy), że taką pozycję poprawnie rozłożymy na czynniki pierwsze i dobrze ją skalkulujemy. A jak ją rozłożyć? Większość znanych mi kosztorysantów, którzy wiedzą jak zadziałać, ma na to kilka sposobów. Najprostsze i oczywiste – to skorzystanie z bazy już istniejących w naszym dorobku kosztorysowym pozycji identycznych ze specyfikacją i technologią wykonania robót – pozostaje uaktualnienie cen.
Problem zaczyna się gdy takich pozycji brak. Możemy go rozwiązać na dwa sposoby. Pierwszy – obdzwaniamy firmy wykonawcze (najlepiej kilka) i uzyskujemy informację o cenie wykonania roboty. Pamiętajmy o dokładnym podaniu wszystkich niezbędnych parametrów dotyczących jej wykonania, by nie otrzymać zwrotnych informacji różniących się w cenie i po kilkaset procent. Drugi sposób, to skorzystanie z istniejącej bazy katalogów nakładów rzeczowych dla konkretnych robót, kart informacyjnych wyrobów itp. celem sporządzenia kalkulacji szczegółowej – jeżeli powstanie kilka, kilkanaście pozycji, to żaden problem, by później je scalić do jednej, a kalkulacja od razu jest rzetelna. Jeszcze lepiej pożenić te dwie metody – pozwoli to nam od razu sprawdzić, czy nie popełniliśmy jakiegoś błędu. Pewnie niejeden się oburzy: a kto nam za to zapłaci? Kalkulacja szczegółowa, zapytania do wykonawców, przecież to czas, a czas to pieniądze. Szczęśliwi, których docenia inwestor…

 

 

A my kosztorysanci pamiętajmy, aby owa „nowoczesność” w kosztorysowaniu nie obróciła się przeciwko nam i podchodźmy z rozsądkiem do tego typu działań. Bądźmy precyzyjni, dokładni i odpowiedzialni za liczby, które pojawiają się w dokumentacji, którą często firmujemy naszym nazwiskiem – nam strzelać nie kazano... Wykorzystujmy nowoczesne narzędzia do pracy, ale też pamiętajmy, że te wszelkie najnowszej generacji urządzenia, o których pisałem na początku można oswoić na tyle, żeby nasza praca była prostsza, ale nie prostacka. Możemy wszystkie katalogi niezbędne do kosztorysowania mieć stale przy sobie, uaktualniać je właściwie on-line w każdej chwili; bez chwili zwłoki możemy napisać maila, wejść na dowolną stronę producenta, zadać pytanie, wyszukać… W dzisiejszym świecie nie trzeba nawet przy tym zamienić jednego słowa; wystarczy kilka lub kilkanaście kliknięć, aby niewielkim kosztem czasu i pieniędzy dowiedzieć się tego, co kiedyś zabierało pół dnia. Warto? Warto! Jeśli tego nie zrobimy, a całe nasze zamiłowanie do technologii ograniczymy tylko do uproszczenia kosztorysu, może się okazać, że się po prostu zbłaźnimy, popełnimy jakiś karygodny błąd. A niestety tu nowoczesna technologia może jeszcze okazać się przysłowiowym gwoździem do trumny. Wystarczy, że w internecie pojawi się choć jedna negatywna opinia na temat naszego nieudanego działania, a może się to okazać tragiczne w skutkach. Coraz więcej jest w tej chwili forów i portali tematycznych, na których każdy fachowiec może zarówno zabłysnąć jako profesjonalista, polecany przez zadowolonych klientów, jak i stracić dobre imię, często niestety już na zawsze.