Korzystając z okazji, że artykuł ten ukazuje się na początku roku, chciałbym spuentować ledwo co zakończony rok 2009. Nie do końca będzie to podsumowanie, chciałbym by było to również otwarcie, czy też wskazanie drogi, z której być może część kosztorysantów może już korzysta, a część mniej lub więcej tylko słyszała z różnych źródeł. Ale po kolei. Według mojej opinii, a i zapewne wielu z czytających te słowa się dołączy, uważam, że miniony rok należał do całkiem zwyczajnego, można rzec – typowego, niewiele różniącego się od poprzednich lat. Kryzys, na który tak chętnie powołują się politycy, inwestorzy, czy wykonawcy, w różnym stopniu jednych dotknął mocniej, inni ledwo go zauważyli. Prawda, jak to w takich przypadkach zwykle bywa, leży gdzieś po środku i generalizowanie mogłoby niejednego urazić. W końcu każdy ma jakąś swoją „działeczkę”, na której pracuje i różnie mu się powodzi. Jedni liczą zyski, inni - którym niezbyt się udało - muszą dołożyć do interesu.
Nie od dziś wiemy, że proces inwestycyjny idzie wciąż tymi samymi torami; nie jest to wymysł sprzed roku, czy dziesięciu lat; następujące po sobie procesy towarzyszą nam od czasów, gdy tylko można mówić o budowaniu. Może co nieco zmieniły się nazwy uczestników tego procesu, ale role mają wciąż te same. O kim mowa? Przede wszystkim należy wyróżnić tych, którzy chcą budować i posiadają pieniądze (oby), czyli inwestorów. Dalej wymienić trzeba osoby, które przygotują koncepcję architektoniczną, konstrukcyjną - czyli projektantów, wreszcie ludzi, którzy policzą, ile to będzie kosztowało, czyli kosztorysantów, i na końcu - po akceptacji projektu i kosztów wykonania - dochodzimy do wykonawców, których zadaniem będzie urzeczywistnienie wizji inwestora. Są oczywiście inwestycje, gdzie własnym sumptem obejmiemy wszystkich ww. „aktorów”, ale tym przypadkiem nie będziemy się zajmować. Każdy z uczestników procesu budowlanego ma postawione inne zadania; najważniejsze, by zadania te były należycie i terminowo wykonane. Z racji tej, że jestem kosztorysantem, najbardziej interesuje mnie to, co dotyczy mojego ogródka. Cóż takiego kosztorysanci muszą posiadać, by sprostać coraz większym wymaganiom rynku, a czego wciąż brakuje? Niektórzy uważają, że najważniejszym narzędziem jest ludzka głowa, z czym oczywiście należy się zdecydowanie zgodzić; przyjmijmy, że ją mamy i dobrze nam służy, ale spójrzmy na to, co naszą głowę dodatkowo może wspomóc i ułatwić niezbyt proste życie. Bez wątpienia najważniejszym „pomocnikiem” kosztorysanta nie od dziś jest komputer, czy też coraz częściej spotykany laptop. Musimy go „tylko” wyposażyć w odpowiednie oprogramowanie, które wspomoże nas przy sporządzaniu kalkulacji, oczywiście najlepiej, gdy będzie to oprogramowanie specjalizowane, czyli kosztorysowe. Może te wszystkie giga i mega Herze i bajty mają znaczenie dla informatyków, dla nas kosztorysantów o wiele ważniejsza jest niezawodność sprzętu i oprogramowania, a w przypadku tego drugiego także jak najbardziej obszerna baza katalogów norm (ci ciut starsi ode mnie koledzy po fachu wciąż mówią „cenniki”) oraz baza cen materiałowych i sprzętu. To stanowi dziś podstawę i siłę dla sporządzenia kalkulacji kosztorysowej (cały czas pamiętajmy o głowie) i o takim programie możemy powiedzieć, że jest odpowiedni. Niektórzy powiedzą, że układ ikonek, system pomocy (generalnie tzw. ergonomia obsługi) mają znaczenie; oczywiście że tak, ale przy dzisiejszym stanie informatyki żadna szanująca się firma zajmująca się „wytwarzaniem” oprogramowania nie będzie lekceważyła uwag użytkowników i wprowadzi takie zmiany, jakie będą przez nich wymagane, bądź straci klienta, a o tym, jak trudno pozyskać nowego doskonale wiemy nie tylko z branży budowlanej. I tak porządnie wyposażeni możemy już ochoczo zasiąść do sporządzania kalkulacji.
Zauważyłem, że wśród kosztorysantów panuje ogólny podział na tych, którzy wykonują tylko kosztorysy inwestorskie i nie podchodzą zupełnie do ofertowych, oraz tych, którzy tylko i wyłącznie sporządzają kalkulacje ofertowe. Skąd taki podział? Jest raczej oczywisty. Ci pierwsi mają biura kosztorysowe i świadczą usługi z tym związane, ci drudzy z kolei najczęściej pracują w firmach wykonawczych. A dlaczego ci pierwsi nie chcą kosztorysów ofertowych? Ano przede wszystkim związane jest to z podwójnym ryzykiem. Po pierwsze, gdy sporządzimy kosztorys na zbyt wysoką kwotę, to oferent nie wygrywa przetargu. Po drugie - gdy kalkulacja będzie zbyt niska, oferent owszem przetarg wygrywa, ale czy nie pójdzie z przysłowiowymi torbami? Jak nie patrzeć, tak źle, a tak jeszcze gorzej. Ale czy kosztorysant, którego zadaniem jest sporządzenie kosztorysu inwestorskiego, ma łatwiej? Tu też mogą być różne odpowiedzi; jednak z moich doświadczeń i rozmów z kolegami dochodzimy do wniosku, że ani łatwiej, ani lepiej. Tu też czyha wiele zasadzek. O ile dla wykonawców (oferentów) to kosztorysant wprawia w ruch całą machinę produkcyjną, to dla inwestorów jest on ostatnim ogniwem, który poniekąd kończy proces przygotowawczy inwestycji. Stąd bardzo często w życiu, jak w piosence - „ostatnich gryzą psy”.
Już wielokrotnie obiecywałem sobie (a zapewne i inni z Państwa podobnie), że nigdy, ale to nigdy nie wezmę się do sporządzania kosztorysu na podstawie niekompletnej, nieukończonej dokumentacji projektowej. Niestety do kosztorysanta często trafiają jakieś - za przeproszeniem - zlepki projektowe, z którymi nie wiadomo co zrobić. Nagminnie powtarza się też sytuacja, gdy projektanci jeszcze na dzień przed oddaniem kosztorysu zmieniają elementy projektu, wprowadzają poprawki. A ty martw się żebyś zdążył. Niektórzy z kolei dają projekt architektoniczny, który jest może i piękny dla inwestora, ale jak z niego sporządzić kosztorys? Tak wiem, nie takie rzeczy się robiło… A do tego wszystkiego niemalże całkowicie zanikła tradycja przekazywania dokumentacji projektowej na papierze. W dzisiejszej erze internetowej otrzymujemy w załącznikach jakieś pliki PDF, DWG, i projektanci zapewne sądzą, że posiadamy monitory 40”, autocada albo biegamy o północy drukować kartki formatu A1 – co, nota bene, wcale nie jest tanie. W sumie tracimy niepotrzebny czas na operacje, których mogliby nam projektanci zaoszczędzić. I wreszcie kiedy dokładnie przeanalizować kosztorys, sprawdzić czy nie ma błędów w obmiarach, cenach materiałów itp.? W ten sposób niestety „powstają” kosztorysy, na które w dalszej kolejności trafiają kosztorysanci – ci drudzy – od ofert, i tu zaczyna się z kolei ujeżdżanie na tych pierwszych. A bo tu brak jakieś pozycji, a to obmiar nie ten, a to specyfikacja pomieszana, jakby nie dotyczyła tego zadania inwestycyjnego (szybko, szybko kopiujemy i wklejamy opisy z różnych specyfikacji, czasem zaznaczając ciut za dużo…). A czy tak musi być? Jedni powiedzą oczywiście, że nie. Drudzy krzykną - zawsze tak było, to i będzie. O ile lepiej by było, gdyby dało się coś zmienić na plus, to na pewno nie można powiedzieć, że zawsze tak było. Otóż młodzi adepci sztuki kosztorysowej mogą znać tylko z opowiadań sytuacje, gdy kosztorysant zatrudniony w biurze projektów dostawał dodatkową premię za odnalezione w projekcie błędy, czy też szedł piętro wyżej i „na żywo” wskazywał niezgodności, uzgadniał, uściślał szczegóły bezpośrednio z projektantem. Obecnie ze świecą szukać biur projektowych, w których zatrudniony jest choć jeden kosztorysant – wszystko idzie na zewnątrz. Cóż, trzeba ciąć koszty w czasach gdy i projektanci nie mają zbyt wielu zleceń. Żeby tak do końca nie winić za wszystko projektantów, musimy wciąż pamiętać o inwestorze – naszym, jakby nie patrzeć, zleceniodawcy, od którego zależy projektantów i nasze wynagrodzenie. To właśnie on całkowicie nieprzewidzianie potrafi przesuwać terminy oddania projektów, stawiając projektantów, a co za tym idzie i nas kosztorysantów, pod murem. Powiecie Państwo umowa, umowa i jeszcze raz umowa. Tak, zgadzam się, dobra umowa to podstawa, ale ileż to razy idziemy na rękę zleceniodawcy? Na rynku pracy, o dobrego (czytaj płacącego dobrze i na czas) inwestora wcale nie tak łatwo, więc czemu mu nie pomóc? Pomagają więc projektanci i kosztorysanci – czasem nie zdając sobie z tego sprawy, że ich przysługa bywa niedźwiedzią.
W takim razie jak wyjść z tej matni? Ponieważ łatwo nie było, to i zbyt szybko łatwo nie będzie. Mamy jednak szansę ograniczyć możliwość popełnienia błędów lub wychwycić je przy sprawdzaniu kosztorysu. To właśnie ta droga, o której wspomniałem na początku, a którą teraz pokrótce opiszę. Otóż wrócę do kwestii programu kosztorysowego, a dokładniej do baz, w które jest wyposażony. Jak wiemy, możemy wyróżnić dwie podstawowe: katalogową (z niej pobierzemy pozycje do kosztorysu zgodnie z technologią wykonania robót) i cenową (ona posłuży nam do wycenienia pozycji katalogowych). Zarówno w przypadku pierwszej, jak i drugiej bezwzględnie musimy pamiętać o aktualizacjach. Dobrze gdy producent oprogramowania zapewnia nam zarówno aktualizację samego programu, jak i baz katalogowych. Nie możemy przecież sobie pozwolić na pracę na starych bazach.
Jak to wygląda w przypadku programu Norma, na którym akurat ja pracuję? Uważam, że całkiem nieźle - mamy do dyspozycji zarówno aktualizacje programu, wciąż aktualizowaną zawierającą sporo nowych technologii bazę katalogową, jak i bazę cenową. Ta ostatnia z racji, że jest dostępna też bezpośrednio w Internecie, przydaje się właśnie w takich niespodziewanych sytuacjach, gdy liczy się czas, a my nie mamy już pomysłu skąd otrzymać cenę lub do kogo zadzwonić. Otóż, wchodząc na stronę internetową www.intercenbud.pl możemy pobrać bezpośrednio do programu całkiem pokaźną bazę zarówno cen średnich, jak i cen producentów (z resztą nie tylko do Normy!); można również wyszukać interesujący nas materiał, otrzymując dodatkową informację o producencie i namiarze na niego. Dostępna jest także baza cen jednostkowych robót, a śledzę ją z zainteresowaniem, bo jest wciąż rozszerzana i obejmuje swoim zakresem coraz to większy obszar budownictwa. Baza ta sprawdza się doskonale zarówno w przypadku sporządzania szybkich kalkulacji, jak i wtedy gdy chcemy dokonać porównania z naszymi szczegółowymi kalkulacjami, dając nam informację, czy w którymś momencie nie „przestrzeliliśmy” ceny. Jak wspomniałem, bazy te są cały czas uaktualniane i rozszerzane, co jest szalenie istotne dla nas kosztorysantów. Poza tym, co również bardzo ważne, autorzy tego serwisu są otwarci na uwagi użytkowników i wprowadzają zmiany zgodne z ich oczekiwaniami, co sam miałem okazję sprawdzić. Skoro więc mamy możliwość skorzystania z tej bez wątpienia przydatnej strony www. warto z niej korzystać. Doskonale wiemy, jak ważna w naszym fachu jest informacja „od ręki”, a dostęp do sieci mamy w dzisiejszych czasach prawie wszędzie.
W minionym roku zaobserwowałem też inną ciekawą rzecz. Jest to godna pochwały inicjatywa - coraz większe otwarcie na klienta w ośrodkach zajmujących się obsługą kosztorysantów. Kosztorysant to trochę taki wolny zawód, a to jak wiadomo kojarzy się z pracą w najdziwniejsze nawet godziny i dni. Cieszy, że firmy już to dostrzegają i proponują wydłużoną obsługę, albo jak znów wspomniany już INTERCENBUD 24-godzinny serwis. To na pewno bardzo pomaga w pracy, bo któż z nas nie zna sytuacji, gdy kosztorys ma być oddany świtem, a nam właśnie przy jego kończeniu późną nocą zabrakło jakiejś cennej informacji. Wydaje się, że teraz problem ten nie powinien zakłócać nam spokoju myśli. Co tu dużo mówić – kryzys, o którym w 2009 roku mówiło się wszędzie, zawsze, odmieniając go przez wszystkie przypadki (na ile potrzebnie - to inna sprawa), sprawił że każdy z nas, chcąc utrzymać się na rynku, musiał sam stać się takim trochę 24-godzinnym serwisem. Czy to dobrze? No cóż… Każdy kij – jak to zwykle bywa - ma dwa końce. Gdy ktoś od nas wymaga żebyśmy coś zrobili na wczoraj, oburzamy się i mówimy, że przecież nie jesteśmy robotami, że mamy swoje prywatne życie, że harując w ten sposób możemy się w najlepszym przypadku wrzodów dorobić… Gdy jednak wymagamy od innych, często od nas zależnych, krzyczymy, że trzeba pracować więcej, szybciej, wydajniej, dokładniej, dłużej - w końcu takie czasy… Czasami warto się jednak zatrzymać – szczególnie w takich chwilach jak przełom roku. Przyklaśnijmy zatem idei, która przyświeca twórcom Intercerbudu. Pochwalmy ich nieustanny rozwój, otwartość na klienta. Doceńmy to, że są tak nowocześni, coraz lepsi, praktycznie już niezbędni dla takich szarych żuczków jak my…
Ale też spójrzmy na to wszystko bardziej po ludzku – może warto czasem zwolnić, pozwolić sobie na chwilę refleksji, wypoczynku.
W tym Nowym Roku życzę więc nam wszystkim tego złotego środka między pędem ku coraz większemu rozwojowi, a ciszą i spokojem – tak, abyśmy mogli spotykać się w zdrowiu i pełni sił jeszcze przez długie lata.