Onegdaj, wiesną roku Pańskiego 2010, jako tylko śniegi zeszły z pól, a drogi otworem stanęły, ruszyły na Rzeczypospolitą zakute w stalowoszare i czarne laptopy hufce nieprzebrane inspektorów pracy. I skąpała się ziemia nasza w świeżej krwi kierowników budów, bo choć sama zbrojna wyprawa zawżdy spodziewana była, to jednak każden myśl niebaczną do się dopuszczał, że może jakoś nawałnica budowę jego i jego samego bez uszczerbku ostawi. Płonne wszelako to były nadzieje.
Państwowa Inspekcja Pracy na swoich stronach internetowych przedstawiła niedawno wyniki około 2300 kontroli, które prowadzone były w budownictwie w okresie od 22 marca do 30 kwietnia tego roku. Były to tak zwane „wejścia” krótkie, skoncentrowane na identyfikacji nieprawidłowości stwarzających bezpośrednie zagrożenia dla zdrowia i życia pracowników. Wyłaniający się po tych kontrolach obraz nie należy do optymistycznych. W wielu przypadkach urzędnicy wstrzymywali konkretne prace z uwagi na fakt braku zbiorowego lub indywidualnego zabezpieczenia pracowników przed upadkiem z wysokości; stwierdzano, że takowych środków w ogóle nie było lub też pracownicy ich po prostu nie stosowali. Duży odsetek decyzji dotyczył rusztowań, które bardzo często były niekompletne, bez odpowiednich barier, pomostów, źle posadowione, źle zakotwione, nieodebrane przez osoby posiadające odpowiednie uprawnienia. Duże problemy przedsiębiorcy mieli także z urządzeniami energetycznymi – albo same urządzenia i sieć nie zapewniały odpowiedniej ochrony przed porażeniem prądem elektrycznym, albo też nie było pracowników, którzy formalnie mogli je eksploatować.
Ale trudno się temu dziwić – trzy czwarte kontroli miało miejsce w firmach małych, zatrudniających do 10 osób. W takich podmiotach nierzadko priorytetem są przede wszystkim kwestie płynności finansowej, utrzymania rentowności przedsiębiorstwa, czy też problemy poszukiwania zleceń. Specjalistyczny sprzęt chroniący pracowników przed upadkiem, dobre i nowoczesne rusztowanie, urządzenia energetyczne odpowiedniej jakości, w końcu szkolenia zawodowe zatrudnionych, to dość poważny wydatek w budżecie, a firma nierzadko, by mogła być konkurencyjną, musi drastycznie ciąć koszty. Wiadomo, w przetargach głównym i podstawowym kryterium wyboru nadal jest cena usługi.
W wielu przypadkach zawinił także brak nadzoru nad pracownikami. Mnogość dodatkowych czynności organizacyjnych – od załatwiania spraw w hurtowni materiałów budowlanych do molestowania generalnego wykonawcy lub podwykonawców o terminową zapłatę za wykonane uprzednio prace – powoduje, że nadzór nad pracownikami wykonywany jest sporadycznie. Lepiej jest w sytuacjach, w których przedsiębiorca fizycznie wykonuje pracę wespół ze swoimi pracownikami; może wtedy widzieć, który z nich nie wziął sobie do serca słów szkolącego go behapowca i bezpośrednio wpływać na ponowne włączenie przez takiego pracownika funkcji „myślenie”. Ale zajęty kładzeniem struktury tynku niestety nie dojrzy wszystkiego.
Zapewne dlatego zbrojne w swe grafitowe laptopy hufce inspektorów pracy nałożyły aż 1109 mandatów na łączną kwotę 1.268.000 złotych. Dużo, choć trzeba przyznać, że średnia na jeden mandat oscyluje w okolicach 1150 złotych, a więc najmniejszej dostępnej grzywny w postępowaniu mandatowym w sprawach z zakresu BHP. Być może, idąc za nowymi trendami, dla inspektorów pracy ważniejszy był czynnik edukacyjny niż stosowanie działań stricte represyjnych.
Kilka lat temu wiosenne wzmożone kontrole placów budów były normą w inspekcji pracy. W ostatnich latach jednak zaniechano ich na rzecz całorocznego nadzoru. Być może restytucja tej praktyki sprzed kilku lat ma związek z wzrostem liczby wypadków przy pracy w budownictwie, zwłaszcza tych ciężkich i śmiertelnych, może jednak jest to związane z powołaniem przed dwoma laty przez Głównego Inspektora Pracy nowej Rady do Spraw Bezpieczeństwa i Higieny Pracy w Budownictwie. W jej skład weszli przedstawiciele Urzędu Nadzoru Budowlanego, Urzędu Dozoru Technicznego, zawodowych i technicznych szkół wyższych, związku zawodowego „Budowlani”, NSZZ „Solidarność”, Polskiej Izby Inżynierów Budownictwa, Konfederacji Budownictwa i Nieruchomości, Związku Inżynierów i Techników Budownictwa oraz Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa. Rada, podobnie jak poprzednie, jest organem stricte doradczym. Jej celem jest wyrażanie opinii i formułowanie wniosków w zakresie tworzenia przedsięwzięć w sprawach ochrony pracy w budownictwie oraz inicjowanie współpracy w tym zakresie pomiędzy organami urzędów, instytucji i zainteresowanych partnerów społecznych.
Jest więc Rada przede wszystkim swoistego rodzaju forum wymiany poglądów o bezpieczeństwie w przemyśle budowlanym. Inicjując jej działalność, Główny Inspektor Pracy stwierdził na wstępie, że powinny zostać wypracowane nowe zasady współpracy PIP z partnerami społecznymi, głównie ze związkami zawodowymi oraz z pracodawcami. Inspektorzy pracy, co prawda, powinni koncentrować się przede wszystkim na kontroli, jednak z drugiej strony, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom społecznym, powinni służyć radą i pomocą przedsiębiorcom i pracodawcom. Podnosił także, że kontrole w budownictwie powinny obejmować nie tylko przedsiębiorstwa, które permanentnie naruszają przepisy prawa pracy, ale statystyczny przekrój wszystkich firm działających w branży, tak by mieć rzeczywisty obraz stanu BHP. Być może powrót do „akcji budowlanych” jest właśnie reminiscencją owej deklaracji.
Czytając protokoły posiedzeń Rady zauważyć można, że pojawiają się w nich liczne problemy, o których jest już głośno od wielu lat, a które bezpośrednio rzutują na stan bezpieczeństwa na budowach. Wymienić tu można chociażby kwestie nadmiernego obciążenia kierownika budowy zadaniami przy równoczesnym umożliwieniu mu wykonywania tej funkcji na kilku budowach. W takiej sytuacji trudno mówić w ogóle o skutecznym nadzorze nad poszczególnymi przedsiębiorcami prowadzącymi prace na placu budowy. Wspomina się również o zabójczej dla BHP maksymalizacji efektów przy całkowitej minimalizacji kosztów. Problemy zaczynają się już na etapie przygotowania inwestycji. Inwestorzy wydają się nie mieć świadomości, że zabezpieczenie stanowisk pracy musi pochłaniać część środków finansowych przeznaczonych na całość przedsięwzięcia. Sztandarowym przykładem są tu zamówienia publiczne, w których (na podstawie przepisów ustawowych) głównego znaczenia nabiera nie jakość wykonania i warunki pracy, a cena za wykonanie usługi. Przedsiębiorca, który uwzględni problem środków ochrony zbiorowej i indywidualnej w ofercie, raczej nie ma co liczyć na wybór jego firmy w takim przetargu; będzie mniej konkurencyjny niż ten, który „obciął” skutecznie koszty. Prowadzi to do sytuacji, w której jednostki administracji publicznej niejako „popierają” byle-jakość w sferze bezpieczeństwa i higieny pracy. Nierzadko, ustalając terminy oddania poszczególnych fragmentów obiektu, inwestor ma na względzie jedynie ekonomię procesu budowlanego, zapominając o wymogach technologicznych i BHP. Sprawy powyższe, wobec konieczności przestrzegania harmonogramu prac, zostają zepchnięte na drugi plan jako drugorzędne. Rada wskazuje również, że dziś w branży budowlanej pracować może każdy, nie wymaga się bowiem żadnej certyfikacji i uprawnień, jak na przykład dla wykonywania samodzielnych funkcji w budownictwie. Oczywiście wprowadzenie takich certyfikatów godziłoby w zasadę swobody konkurencji na rynku, ale pozwalałoby przynajmniej na ograniczenie wypadkowości. Dane statystyczne pokazują bowiem, że 50% wszystkich wypadków przydarza się pracownikom zatrudnionym w danej firmie nie dłużej niż rok. Duży odsetek poszkodowanych to ludzie niemający wykształcenia kierunkowego, Są to osoby, których do pracy na budowie zmusiła sytuacja życiowa lub ekonomiczna. Zresztą nawet absolwenci „budowlanek” w ocenie ekspertów nie mają ukształtowanej właściwej postawy w zakresie bezpieczeństwa pracy; nie mają prawidłowych wzorców zachowań.
Rada radzi, ale co zostanie przekute na przepis dzięki inicjatywie ustawodawczej i przede wszystkim dzięki zrozumieniu problemów bezpieczeństwa pracy przez odpowiednio dużą grupę posłów, dopiero czas pokaże. Dziś przedsiębiorcy mogą się spodziewać nowych, kolejnych „akcji budowlanych”. Z jednej strony trzeba bowiem nakarmić wiedzą o przestrzeganiu przepisów samą Radę, by mogła skuteczniej doradzać, wskazywać, sugerować i inspirować. Z drugiej strony – sama sytuacja na placach budów implikuje wzmożone kontrole. Stwierdzony stan BHP, zwłaszcza w zakresie wykonywania prac na wysokości, nie jest zadawalający. Cały czas rośnie również liczba odnotowywanych wypadków przy pracy, w tym tych śmiertelnych związanych z upadkami z wysokości. Nie dziwmy się zatem, że realizując założenia kampanii PIP „Bezpieczeństwo pracy w budownictwie” włączonej do Krajowej Strategii BHP na lata 2008-2012, inspektorzy pracy częściej zapukają do naszych biurowych baraków na budowach. Nie dziwmy się, że oprócz samych dokumentów głębiej wnikną w szkolenia BHP, plan BIOZ, kwestie faktycznego zabezpieczenia pracowników w środki ochrony zbiorowej i indywidualnej. Miejmy tylko nadzieję, że oprócz kar ich wizytom będzie towarzyszyć także skuteczna i praktyczna rada.
Takoż i roku Pańskiego 2011 jako tylko śniegi zeszły z pól, a drogi otworem stanęły, jak co wiosną ruszyły na Rzeczypospolitą zakute w stalowoszare i czarne laptopy hufce nieprzebrane inspektorów pracy. Lecz zbrojna wyprawa zawżdy spodziewana była i każden nauczon eksperiencją przez zimę całą do niej się sposobił. Tedy i rozbił się ich atak wściekły o szańce nasze…