Już siódmy lekarz usiłuje zwalczyć dręczące mnie od kilku lat, nieustające bóle pooperacyjne, nazwane przez szóstego z kolei lekarza fantomowymi. Ta dolegliwość stała się powodem poważnego ograniczenia mojej działalności felietonowej. No bo mogę posiedzieć przy klawiaturze około pół godziny, a następnie, w celu zmniejszenia bolesności, muszę poleżeć przynajmniej dwie, a nawet trzy godziny. Niestety, wskutek przeszło 25-letniego korzystania z komputera, zatraciłem zupełnie umiejętność ręcznego pisania, które np. w przypadku choroby, mógłbym praktykować w pozycji horyzontalnej.

Tymczasem przemiła p. Barbara Reichert, przypominając mi o moich wieloletnich obowiązkach, wyraża (oczywiście bardzo oględnie) opinię, że w pisaniu mogą być przeszkodą wyłącznie bóle głowy. Chyba ma rację, bo trudno uznać za zasadne moje tłumaczenia, że pisaniu sprzyja mi wyłącznie sprawne siedzenie.
Dlatego, mając na względzie moje wieloletnie wyskoki na łamach BzG i, mam nadzieję, oczekiwania niektórych czytelników, postanowiłem nagryzmolić nowy „ótforek” sposobem: pół godzinki pisania i trzy godziny odlegiwania. Z tego powodu z góry przepraszam Szanownych, niechcący ten tekst czytających, za wynikające z przedziwnego sposobu pisania potknięcia.
A o czym może pisać, jak już się do tego zabrał, opanowany straszliwą obsesją Wasz autor?
Oczywiście o kryterium najniższej ceny!!

Jeszcze jesienią, na łamach „raportusekocenbud.pl” przeczytałem utwór (lepiej „ótfur”) pt.:

OPINIE UZP: Kryteria oceny ofert w świetle przepisów ustawy prawo zamówień publicznych po nowelizacji z dnia 29 sierpnia 2014 r.

W nieco przydługim wywodzie Wysokiego Urzędu, zwrócił moją uwagę takowy fragment:

„zamawiający udzielając zamówienia, którego przedmiot jest powszechnie dostępny oraz ma ustalone standardy jakościowe, stosując wyłącznie kryterium ceny powinni przy sporządzaniu opisu przedmiotu zamówienia uwzględnić te elementy, które będą miały wpływ na koszty związane z eksploatacją oraz utylizacją przedmiotu zamówienia”.

 

Jest to moim zdaniem ustalenie wielce uzasadnione, mając na uwadze jakość, a zwłaszcza trwałość rezultatu pozyskanego za najniższą cenę. Wiadomo, że koszty utylizacji potężnej konstrukcji z byle jakiego betonu, obsmarowanego przeróżnymi chemikaliami, mogą przewyższyć koszty jej wybudowania!

Żeby nie męczyć czytelnika cytatami z długiego prawniczego wywodu, ograniczam się do zacytowania reasumpcji, podkreślając w niej, moim oczywiście zdaniem, część najistotniejszą:

cyt: ”od dnia 19 października 2014 r., zamawiający może zastosować cenę jako jedyne kryterium oceny ofert wyłącznie w przypadku przedmiotów zamówienia powszechnie dostępnych na rynku i o ustalonych standardach jakościowych, chyba że udziela zamówienia w trybie licytacji elektronicznej. W pozostałych przypadkach, z wyłączeniem trybu zapytanie o cenę, oprócz kryterium cenowego, zamawiający przy wyborze najkorzystniejszej oferty zobowiązany jest wprowadzić także inne kryteria odnoszące się do przedmiotu zamówienia, przy czym doboru poszczególnych kryteriów, jak i przypisania im odpowiedniej wagi dokonuje zamawiający stosownie do okoliczności udzielania zamówienia, przy uwzględnieniu specyfiki przedmiotu zamówienia” kon.cyt.

 

Krótko mówiąc: inwestorze publiczny mający zamiar budować inwestycję o nieustalonych, powszechnie dostępnych kryteriach jakościowych - inne kryteria ustal sobie sam!

Od razu nasuwa się pytanie, czy urzędnik państwowy (lub samorządowy) straszony przez dwadzieścia pięć lat przez kilkanaście służb utrzymujących się z poszukiwania korupcji, a często i prowokujących zachowania korupcyjne, będzie zdolny do takiej bohaterskiej swobody? No i co najważniejsze, czy jak już jego bohaterstwo będzie wreszcie respektowane, to jak uzasadnią swoje istnienie nasze wspaniałe służby. Bo nagrywanie w knajpach chyba się skończyło i każdy solidny korupcjusz, od tej pory, załatwiać będzie swoje ciemne sprawki na polowaniu lub grzybobraniu. Zimą oczywiście w Szwajcarii na nartach, tym bardziej, że do banków niedaleko.

Jednak największe przerażenie budzą użyte w tekście opinii UZP imiesłowy przymiotnikowe opisujące walory tych innych kryteriów, jak: obiektywny, niedyskryminacyjny, najkorzystniejszy, i co najstraszliwsze – innowacyjny. Kryterium chyba jeszcze gorsze od estetycznego.
Krótko mówiąc – rzeczone imiesłowy stwarzają możliwość uprawiania prawniczego bełkotu, który trudno logicznie powiązać z kryteriami wytworzonymi na podstawie solidnej analizy składowych np. indywidualnego charakteru budownictwa!

W opisanej sytuacji, niejeden potencjalny oferent będzie zmuszony do wspomożenia biednego, wystraszonego urzędnika w przygotowaniu tych innych kryteriów. Mieliśmy już przykłady podobnej pomocy w okresie walki o funkcjonowanie i rozwój jak najbardziej polskiego, patriotycznego, sprawiedliwego, paraban…., o pardon, to tak z rozpędu – spółdzielczego systemu bankowego.
Ale najwyższy czas zabrać się do tytułowego związku śmieciówek z moim ulubionym kryterium!

Według informacji od kolegów (jeszcze z trudem w kosztorysowaniu funkcjonujących) notowania stawek robocizny w robotach budowlanych inwestycyjnych zamykają się ostatnio w przedziałach:

Łódź: 11,50 – 17,00 i średnio 15,00 zł/r-g, przy 178 r-g to średnio 2670 zł/m-c

Warszawa: 14,00 – 25,00 i średnio 18,50 zł/r-g i odpowiednio 3293 zł/m-c.

Oczywiście w wielu przypadkach obliczone kwoty mogą być wyższe o efekty akordowe.
W podanych stawkach obciążenia podatkowo-zusowe to ok. 70 pkt. procentowych, przez co do wypłaty pozostałoby niewiele. Dlatego te kwoty są najpewniej wypłacane „śmieciowo”, co znaczy część via księgowość, reszta pod stołem. Napisałem najpewniej, ponieważ wszystko „co u oferenta” jest otoczone mgłą tajemnicy handlowej.
Ale notowania notowaniami, natomiast doniesienia prasowe informują o stawkach, często zdecydowanie niższych od 10 zł/r-g/!

Wszystko to powoduje, a szczególnie coraz powszechniej uprawiany system „Design& Building” (po polsku: projektuj i buduj kim, jak i z czego chcesz), że o ekonomice przedsiębiorstw budowlanych mamy raczej mizerne pojęcie.

W opisanej sytuacji, zacytowane na wstępie wołanie Wysokiego Urzędu o uwzględnianie w kryteriach kosztów niedalekiej utylizacji dzieła zaczyna mieć istotne znaczenie.

Dlatego ja, wielki zwolennik (187 cm) kalkulacji uproszczonej, coraz częściej zaczynam się skłaniać ku wprowadzeniu obliga w postaci konieczności uzasadniania cen w postaci uproszczonej w załącznikach zawierających kalkulacje szczegółowe. Co wcale nie znaczy, że w oparciu o starożytne kaenery!
Da to nam pewność, że w cenie murów mamy wprawdzie zawsze 365 cegieł, tyle że ich cena ujawni ich prawdziwą jakość. Betonu i izolacji, czy kruszyw drogowych – podobnie, dzięki czemu konieczność uwzględniania kosztów utylizacji okaże się zbyteczna
!
No i wykwalifikowani kosztorysanci będą mieli robotę, a może i politechniki zaczną wreszcie nauczać kosztorysowania jak należy.

Reasumując, twierdzę, że budownictwo uznawane w szerokim świecie za lokomotywę gospodarek, zobowiązane do solidnego wyceniania i rozliczania swoich usług, „odśmieci” stopniowo fundusze płac w całej gospodarce narodowej.

A na koniec, żeby nie było tak łatwo, podywaguję sobie o umowach o dzieło, zwanych inaczej umowami rezultatu.

Michał Anioł, rzeźbiąc w marmurze, a Thorvaldsen w granicie, wykonywali w ramach umów rezultatu ciężkie roboty kamieniarskie. Współcześnie, układający kamienne cokoły określone ściśle zaprojektowanym obrysem i kształtem, to co wykonują? Może wyłącznie zlecenie?
A wykonanie wykopów, ław fundamentowych czy stropu nad parterem. Czyż każda robota z osobna nie jest oczekiwanym przez zamawiającego rezultatem?

Hej, panie i panowie prawnicy, miłośnicy imiesłowów przymiotnikowych, popracujcie nad tą sprawą.

Oj, ten Paradowski, najpierw stara się niby dorzecznie coś tam, coś tam udowodnić, a po chwili serwuje argumenty wprost przeciwne. Ale wspomogę was, o prawnicy. Rzeźbiarz obrabiający kamień w czasie tej roboty myśli, jak i gdzie walnąć dłutem i to nie za mocno.
Natomiast układający strop realizuje projekt, który ktoś inny popełnił, a więc wykonuje czyjeś zlecenie. No niby dobrze, ale w systemie „Design&Building” to grzeją robotę przez pierwsze pół roku bez żadnego projektu!

Oj, jak to budownictwo jest skomplikowane. Mogą je uratować chyba tylko prawnicy, uznając na przykład, hm……, już wiem: robotę bez projektu za innowacyjną!!