Codziennie, po śniadaniu, przeglądam pocztę internetową (przy moim stanie zdrowia to jedna z niewielu możliwości kontaktów ze światem). Przeglądając wywalam z poczty reklamy informujące o moim nadzwyczajnym szczęściu, dzięki któremu wygrałem samochód, darmowe luksusowe wczasy, mogę zakupić niedrogo cudowne lekarstwa, najlepszą kawę, czy wreszcie oczekujące na mnie kredyty dochodzące do dwustu tysięcy złotych.
Wśród wielu listów znalazł się wysłany przez pewną kancelarię adwokacką, którego treść, usunąwszy jako zbędne w tym tekście zwroty grzecznościowe, cytuję: „z powołaniem się na polecenie Pana (tu nazwisko doświadczonego biegłego, chyba podobnie jak ja w stanie spoczynku) bardzo proszę o pilny kontakt w sprawie sporządzenia prywatnej opinii z zakresu budownictwa, ponieważ telefon wskazany na stronie jest nieczynny. Czas ma bardzo duże znaczenie. Podaję nr telefoniczny kancelarii”.
Zatelefonowałem, bo przecież nie wypada ignorować takich listów. Odezwała się pani mecenas wyrażając radość i informując, że na mój telefon firmowy nie mogła się dodzwonić.
Odpowiedziałem, że telefon firmowy zlikwidowałem chyba już trzy lata temu wraz z likwidacją firmy. Dodałem, że pomocnym w podjęciu tej decyzji, oprócz kiepskiego stanu zdrowia, było praktykowane „kryterium najniższej ceny”, bo ja nie umiem pracować za darmo.
Interlokutorka zaczęła opowieść o napotkanych kłopotach spowodowanych działalnością biegłych sądowych w sprawie którą prowadzi, nie znajdując argumentów na nonsensy zawarte w opiniach tych biegłych, którymi obdarzają bezradny w takiej sytuacji sąd. Z uwagi na to zwraca się o pomoc, bo usłyszała, że ja to potrafię, bo jestem itd. itd.
Odpowiedziałem, że od 10 lat już nie jestem biegłym sądowym, kiedy to po ukończeniu 70-tej wiosny życia otrzymałem miły list od pani prezes sądu informujący, że minister sprawiedliwości w swoim rozporządzeniu nie toleruje w sądach takich starych jak ja dziadów, w związku z czym odwołując mnie, życzy mi zdrowia i długich lat życia. Oczywiście mogę, napisawszy stosowne podanie, ubiegać się o przedłużenie pełnienia tej funkcji.
Z propozycji przedłużenia działalności nie skorzystałem między innymi dlatego, że obciążenie działalności biegłych podatkiem VAT, nie zostało uzupełnione normatywnym wyjaśnieniem, jak poprawnie należy się z tego obowiązku wywiązywać, by nie wpaść w kolizję z fiskusem. Z żalem poinformowałem panią mecenas, że z uwagi na stan zdrowia i podeszły wiek, nie jestem w stanie jej pomóc. Na pytanie czy mogę podać kontakt z kimś, kto potrafi pomóc, powiedziałem, że wszyscy tacy już są w lepszym świecie, a ja, jako z nich najmłodszy, jeszcze się jakoś na tej ziemi telepię. A nadto trzeba wiedzieć, że zarówno ja, jak i moi koledzy, nie byliśmy biegłymi w specjalności BUDOWNICTWO podanej w pani liście, a wyłącznie w specjalności:
CENY, KOSZTORYSY I ROZLICZENIA BUDOWLANE!
Po wysłuchaniu, jakie to nonsensy pani mecenas w opiniach biegłych skonstatowała, pomimo odmowy udzielenia jej pomocy, pomyślałem sobie, że rozmowa automatycznie podrzuca mi temat kolejnego felietonu, nad którego ewentualną treścią od dwóch miesięcy bezradnie się zastanawiałem.
Dlatego, jak wyżej rzekłem, z tematu niżej korzystam!
W niniejszym tekście postanowiłem podjąć próbę znalezienia odpowiedzi na pytanie, dlaczego współcześni biegli przysparzają sądom i ich klientom takich kłopotów.
Z góry przepraszam doświadczonych kolegów kosztorysantów, którzy przypadkowo zaczęli czytać mój niewydarzony tekst. Wyjaśniam, że felieton adresuję do młodzieży kosztorysującej, a także niektórych biegłych sądowych, którzy (jak to wynika z dochodzących z sal sądowych jęków) tego jeszcze nie wiedzą.
W tym celu trzeba sięgnąć pamięcią do zmian, jakie już przed wielu laty (5 lipca 2001 r.) zostały dokonane w ustawie o cenach, która po znowelizowaniu ustaliła, że:
ceny towarów i usług uzgadniają strony zawierające umowę!
Tylko tyle i aż tyle!!
Mniej więcej w tym samym czasie w rozporządzeniu rządowym postanowiono, że katalogi norm kosztorysowych (KNR-y) tracą moc normatywów bezwzględnie obowiązujących. Z tego ustalenia jasno wynikło, że nieszczęsne KNR-y, jako normy już tylko fakultatywne, spadły do roli podręczników wspomagających kosztorysowanie. Od tej chwili nie można już twierdzić, że pobrane normy z katalogów KNR niosą uprawnienia rozstrzygające o poprawności obliczanej na ich podstawie ceny.
Natomiast ceny czynników produkcji budowlanej, notowane i publikowane przez szereg zacnych firm, są wyłącznie informacją o ich wysokości w układzie: ceny minimalne, średnie i maksymalne do wyboru przez użytkownika. A czy można zastosować cenę czynnika produkcji rynkową, znaną kosztorysantowi, spoza rzeczonych zbiorów notowań? Oczywiście można!
W opisanej sytuacji, cena roboty budowlanej, obliczona jako iloczyn norm KNR i cen czynników produkcji, może być w rozliczeniach robót stosowana jedynie pod warunkiem spełnienia postanowienia ustawy o cenach zapisanego wyżej!
Dodatkowo, postanowienie ustawowe dało uprawnienie do stosowania w rozliczeniach budowlanych ceny w postaci rynkowej, czyli jednoliczbowej - nazywanej uproszczoną, a więc w oderwaniu od jakichkolwiek katalogów.
Tu wypada się zastanowić, czy spostponowane przez rząd katalogi KNR są nic niewarte?
Oczywiście nie, są bardzo cenne jako informujące o technologii kosztorysowanej roboty, zawartości koniecznych do realizacji szeregu czynników produkcji budowlanej, czy wreszcie podające spis czynności koniecznych do wykonania dla spełnienia oczekiwanego przez robotę budowlaną rezultatu! Jest to cenna właściwość tych katalogów, których mamy już ponad trzysta i są opracowywane ciągle nowe, dla nowych technologii niesionych przez postęp techniczny. Ponadto, cenę obliczoną na podstawie katalogu można w prosty sposób przetworzyć w postać jednoliczbową (uproszczoną), dostosowując notowane ceny rynkowe czynników produkcji do oczekiwanej przez umawiające się strony wysokości, jednak pamiętając o postanowieniu ustawowym.
Wracając do pytania o powody kłopotów, jakie napotykają sądy i ich klienci z biegłymi, rozprawiam się z tym w punktach w układzie pytanie – odpowiedź.
- Jakie obowiązki ma biegły opracowując opinię dla sądu, oczywiście w sprawach kosztorysowych i rozliczeniowych?
Ma wydać opinię zgodnie z postanowieniem sądu.
- Co jest przyczyną kłopotów o których opowiedziała mi wspomniana na wstępie pani mecenas?
Moim zdaniem, bardzo złe przyzwyczajenia uczestników procesów budowlanych. Oczywiście z poniższego katalogu tych złych przyzwyczajeń wyłączam realizacje w ramach zamówień publicznych, które są regulowane przepisami rządowymi! W tych przypadkach występują również podobne kłopoty, ale to inna bajka do opisania w odrębnym tekście! Najczęściej przed sądami występują uczestnicy będący inwestorami i firmami budowlanymi prywatnymi i tymi się tu zajmuję.
Do złych przyzwyczajeń zaliczam:
- brak umów na piśmie,
- umowy na piśmie spisane nieprawidłowo zwłaszcza w sprawie sposobów ustalenia ceny robót, spowodowane złymi przyzwyczajeniami pochodzącymi jeszcze z czasów, kiedy metodyka kosztorysowania była regulowana przepisami rządowymi, a katalogi KNR były normatywami obligatoryjnymi. Wypada tu dodać, że taki stan rzeczy funkcjonował aż do dnia nowelizacji ustawy o cenach, to jest do 5 lipca 2001 r. Stąd te złe przyzwyczajenia!
- rezygnacja inwestorów z kosztorysowania swoich oczekiwań, przed rozpoczęciem realizacji robót i stanowienia kosztorysów ofertowych integralnymi częściami umowy. Przynajmniej w zakresie uzgodnionych w tych kosztorysach cen jednostkowych!
- mizerne kompetencje w sprawach kosztorysowania i rozliczeń przedsiębiorców budowlanych, świadczących usługi dla ludności,
- niewielkie kompetencje w sprawach kosztorysowania biegłych sądowych, a zwłaszcza wykorzystywanych przez sądy do tych spraw rzeczoznawców majątkowych. Oczywiście wyłączam z tej opinii część rzeczoznawców majątkowych znających znakomicie kosztorysowanie, którzy niestety w tym zacnym gronie stanowią mniejszość.
Czy tęsknię za regulacjami rządowymi metodyki kosztorysowania? Oczywiście nie tęsknię. Natomiast tęsknię za solidnym przygotowaniem uczestników roboty, czyli inwestora i wykonawcy.
I to byłoby na tyle.