Budownictwo – jak przyroda – piękne, fascynujące, ale i kapryśne, i nieprzewidywalne również. I podobnie jak przyroda towarzyszy ludziom od zawsze. Z początku prymitywne, z czasem, wraz z postępem technologicznym, sięgające nawet po technologie kosmiczne. A wszystko to po to, by zaspokajać ludzkie potrzeby i te praktyczne, i te estetyczne, czy duchowe. Budynki mieszkalne, kina, teatry, a i sieć energetyczna, wodociągowa, kanalizacyjna, długo by tu wymieniać, tworzą nieodłączną całość, która towarzyszy współczesnemu człowiekowi. I o ile przysłowiowego Kowalskiego zainteresuje najwyżej np. koszt „metra kwadratowego” mieszkania i będzie on w stanie porównać sobie oferty deweloperów i ocenić dlaczego u jednego za mieszkanko zapłaci pół miliona, a u drugiego milion, to już nie za bardzo wzbudzi jego zainteresowanie koszt budowy linii energetycznej, czy oczyszczalni ścieków. Czasem usłyszy, przeczyta w gazecie, bądź w internecie, o koszcie ww. inwestycji, ale w większości przypadków, jako laik, może co najwyżej stwierdzić: „O, jakie to drogie” albo „Czy tyle to musi kosztować?”. Miliony, dziesiątki, czy setki milionów robią wrażenie, a szczególnie na kimś dla kogo są one abstrakcją obecną tylko na papierze. Wiele osób zupełnie nie zdaje sobie sprawy, jak drogie są technologie, przygotowanie i wykup terenu pod inwestycje, czy same wykonawstwo – a przecież to decyduje o koszcie inwestycji (zysk wykonawcy stanowi tu niewielki procent – wiem, wiem, jak się uda to czasem i ze 150%). Tak więc sporo małych i większych klocków układanki, jaką jest budownictwo, wpływa na całkowity koszt inwestycji. A podobnie jak w przyrodzie: im głębiej w las, tym… i o ile w lesie pomoże nam dobra mapa i kompas, to kto pomoże nam w przypadku oceniania kosztu budowy? Tak, to kosztorysant, właśnie jego głównym zadaniem jest pozbieranie wszystkich, nawet najmniejszych, klocków budowlanej układanki i stworzenie całości, z której jasno będzie wynikało, jakie koszty będzie musiał ponieść inwestor, by urzeczywistnić swoje plany. Bywa, że owe plany trzeba będzie odłożyć na później bądź mocno je zweryfikować, gdyż wizja znacznie przekroczyła finanse, którymi się dysponuje, bądź (co też się zdarza) - owe klocki do siebie nie pasują i trzeba sięgnąć po inne.

Czy więc, jak w temacie – kosztorysować każdy może? Czy każdy może nazwać się kosztorysantem? Mamy wydawałoby się tylko dwie jasne odpowiedzi do wyboru – „tak” lub „nie”, jednak jak to w życiu bywa prawda leży gdzieś pośrodku. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że jak w każdym zawodzie niezbędne jest kilka warunków do spełnienia, aby być prawdziwym profesjonalistą. Co w takim razie powinno charakteryzować kosztorysanta? I tu zaczyna się wszystko komplikować… Bowiem ile osób, tyle może być odpowiedzi, a każda z nich mniej lub bardziej poprawna. Skupmy się na - moim zdaniem - tych najważniejszych cechach.
Po pierwsze, przygotowanie zawodowe – niestety wciąż jest bardzo mało szkół średnich, czy uczelni wyższych, w których przedmiot „Kosztorysowanie robót budowlanych” byłby mocno eksponowany, w większości jest on traktowany marginalnie i po macoszemu. Czyli na samym starcie już mamy trochę pod górkę. A gdy już nawet przebrniemy etap edukacyjny i cały świat stoi przed nami szerokim otworem, trafiamy do jakieś firmy wykonawczej, projektowej, czy urzędu. Rozpoczynamy nowy rozdział w naszym życiu – pracę zawodową. Ponieważ nie od razu Kraków zbudowano, młodzi - choć często przychodzi im to z trudem - muszą zrozumieć, że zanim zleci im się „dzieło ich życia”, muszą najpierw trochę, jak to się kiedyś mówiło, „poterminować w zawodzie” i zacząć od mniejszych zadań, by nabrać praktyki przed czymś większym. Są owszem i tacy ryzykanci, którzy od razu rzucają się – lub są rzucani - na głęboką wodę, chcąc udowodnić sobie i szefostwu, że „co to nie oni”, jednak z mojego długoletniego doświadczenia wynika, że rzadko kiedy takie próby kończą się sukcesem. Podejście, jakie niektórzy stosują – że wystarczy program kosztorysowy, by stać się mistrzem kosztorysowym, jest moim zdaniem (delikatnie mówiąc) niepoprawne – to tak mniej więcej, jak jazda na symulatorze samochodowym, niby jedziemy, ale… Inny przykład – bardziej z naszej branży – to tak, jakby dać dziecku kielnię i zaprawę – coś tam niby wyjdzie, tylko co – nietrudno zgadnąć. Kosztorysowanie to nie zabawa plasteliną czy resorkami… Tu koszty nieudanych posunięć są znacznie wyższe.

Co więc zrobić, by ryzyko poniesienia strat finansowych z powodu źle sporządzonej kalkulacji jak najbardziej zminimalizować? Dróg jest kilka. Najważniejszym czynnikiem, który rzutuje na koszt inwestycji, jest technologia wykonania robót. Najczęściej jest ona narzucana z góry, przez inwestora i współpracujących z nim projektantów. Pomińmy fakt, że „często – gęsto” nie mają oni pojęcia o koszcie, jaki trzeba będzie ponieść przy realizacji inwestycji, gdyż ich głównie interesują aspekty wizualno-praktyczne. Chyba, że inwestor nastawiony jest przede wszystkim na zysk i wybiera projekty „masowe”, w których z góry wie, jaki będzie miał zarobek. Dopiero po sporządzeniu przez kosztorysantów wycen, uzyskamy bardzo przybliżony do realiów obraz kosztu inwestycji. Przybliżony oczywiście na dzień wyceny, bo co będzie za pół roku czy rok, gdy ruszy inwestycja, tego nie wie nikt. Zadaniem kosztorysanta jest sporządzenie rzetelnej wyceny w oparciu o przyjętą technologię. Żeby to zrobić należy ową technologię mieć dobrze rozpracowaną. I tak, możemy ją poznać na naprawdę wiele sposobów, na przykład uczestnicząc bezpośrednio w pracach na budowie – to najlepsze rozwiązanie. Możemy zgłębić literaturę, zasięgnąć informacji w internecie, od branżystów – tu z kolei możemy coś pominąć lub uzyskać błędne, czasem sprzeczne informacje i dopiero wtedy mamy mętlik w głowie. Nie zrażajmy się jednak w takich sytuacjach, bowiem im więcej informacji i wyciągania z niej poprawnych wniosków, tym bardziej rośnie nasza wiedza i doświadczenie, na którym tak nam zależy. Dobrze jest, gdy mamy przy sobie kogoś, kto na początku nam pomoże, wskaże pułapki, w które możemy wpaść, czy też niuanse technologiczne, o których bez „bycia w środku” nigdy byśmy się nie dowiedzieli. Jeżeli nie mamy takiej pomocnej dłoni, powinniśmy postarać się o jakieś wcześniejsze kosztorysy, prześledzić je i na ich podstawie tworzyć własne (gorzej, gdy okaże się, że tę dokumentację „tworzył” jakiś kosztorysant amator). Gdy już poznaliśmy technologię, w której mamy się poruszać, musimy wyposażyć się w odpowiednie narzędzia. Kiedyś byłaby to kartka i długopis, może kalkulator, a na pewno katalogi nakładów rzeczowych i cenniki. Obecnie mamy cały ten zestaw w jednym miejscu, w komputerze, w postaci elektronicznej - dostępny w programie kosztorysowym.
Tak, dopiero teraz możemy sięgnąć po narzędzie, które ma nam ułatwić sporządzenie kalkulacji kosztorysowej – ułatwić, a nie, jak co poniektórym się zdaje - „samemu” ją zrobić. Panuje bowiem wśród nich przekonanie, a dotyczy to głównie osób znających się przede wszystkim na ekonomii i finansach a nie na budownictwie, że sporządzenie kalkulacji kosztorysowej to bułka z masłem, a ewentualne wykreślenie kilku pozycji w kosztorysie dla wprowadzenia oszczędności nie zaburzy całości procesu technologicznego. Może tak, a może nie, bez odpowiedniej konsultacji z budowlańcami, takie działania są mocno ryzykowne. A skutki? Cóż – to może być na przykład brak chętnych do rozpoczęcia inwestycji, wstrzymanie jej bądź nieoczekiwany wzrost kosztów. Czarnowidztwo? Skądże to tylko doświadczenie, ja wolę dmuchać na zimne, aniżeli biegać potem jak poparzony, gdy coś pójdzie nie tak.
A jak możemy dodatkowo pomóc młodym (czasem tylko stażem) adeptom kosztorysowania? Możemy oczywiście sporządzić kosztorys osobiście, prześledzić go wspólnie, poszukać ewentualnych błędów, pozycji alternatywnych. Musimy jednak w takim przypadku dysponować wolnym czasem i cierpliwością, których (mimo że jesteśmy dobrymi kosztorysantami i staramy się) często już nie starcza. Poza tym, tak możemy pomagać nowym kosztorysantom w nieskończoność; tylko realnie, jaka to będzie pomoc i odciążenie dla nas?
A skoro więc nie tędy droga, to może jakiś kurs? A dlaczego jakiś, gdy może być profesjonalny. Z racji pracy na programie Norma uważam, że warto spojrzeć na propozycję Akademii Athenasoft – znajdziemy tam zarówno szkolenia z zakresu podstaw kosztorysowania, z zakresu sporządzania kosztorysów z wykorzystaniem nowoczesnych technologii budowlanych (brzmi zachęcająco), jak i samej obsługi programu Norma Pro. Czyli dla każdego coś, co może się przydać, tak by w ten sposób zdobytą wiedzę wykorzystać w przyszłości.
A skoro Norma, to pójdźmy dalej (ja tak robię) i skorzystajmy z baz cenowych. Nie musimy już szukać w wielu lokalizacjach cen, gdyż możemy sięgnąć do baz Intercenbudu (www.intercenbud.pl) – cóż – jest wada - trochę to kosztuje, ale bez inwestycji nie ma późniejszych zysków. W zamian za wydane, ciężko zarobione pieniądze otrzymujemy dostęp do cen materiałów producentów wszystkich branż, cen średnich, cen pracy sprzętu. Mamy też informację o średnich stawkach r-g i narzutach kosztorysowych (porównajmy sobie z tym, co my „wstawiamy” do kosztorysu). I wreszcie mamy dostęp do cen jednostkowych robót (całkiem duża baza), gdzie nie będziemy już musieli szukać przysłowiowej śrubki, czy kilograma gipsu (bo to chyba każdy wie ile kosztuje), lecz dowiemy się o cenie za wykonanie konkretnej pracy na daną jednostkę obmiarową. Baza ta daje możliwość porównania cen z naszymi kalkulacjami w kosztorysie – co pozwoli na wyeliminowanie ewentualnych błędów. Daje też możliwość sprawdzenia kosztorysów branżystów, gdzie my sami nie czujemy się zbyt pewnie, a chcemy też mieć kontrolę nad tym, co przekazujemy dalej. Możliwości są; nic – tylko korzystać…