Któż z nas nie oglądał, może i kilka razy, tytułowego filmu z Wojciechem Pokorą w roli głównej, bawiąc się przy tym przednie. Któż z nas nie zastanawiał się nad porzuceniem obecnej profesji i rzuceniem się w wir czegoś nowego, innego. Ilu z nas to zrealizowało i jest z tego zadowolonym, a ilu wciąż poszukuje swojego miejsca? W każdej grupie z pewnością kogoś się znajdzie – wielu zmiana zawodu pomogła, sporo osób jest zawiedzionych swoim wyborem. A ponieważ czasu nie da się cofnąć, pozostają dalsze poszukiwania swojego miejsca lub brnięcie w podjętym kiedyś wyborze. I w tym miejscu sięgnijmy do kilku przysłów, które cały czas są aktualne i nijak nie chcą się od nas odczepić i choć trochę zmienić, chociażby „czym skorupka za młodu…”, „nie przesadza się starych drzew”, „czego Jaś się nie nauczy…” i znalazłoby się jeszcze kilka. Doskonale wiemy jak trudno jest nabyć dobre, a zmienić złe nawyki.
Podobnie jest i w naszym budowlanym światku. Lata lecą nieubłaganie, przybywa siwych włosów, zaczynają odzywać się wrzody (diagnoza własna - bo kto ma czas na pójście do lekarza), a i zaczyna ubywać coraz więcej tych, z którymi kiedyś rozpoczynało się pracę. Czas - z nim jeszcze nikt nie wygrał. I mimo wielu lat spędzonych w środowisku budowlanym problemy, które towarzyszyły mi na początku drogi zawodowej, jakoś dziwnym trafem ciągną się dalej i dalej, końca ich nie widać. Wydawałoby się, że dysponując dużym doświadczeniem praktycznym i teoretycznym, jesteśmy w stanie wszystko przewidzieć i odpowiednio szybko zapobiec ewentualnym błędom, które mogłyby się pojawić, to wciąż nie możemy być w 100% pewni, że nagle coś nieprzewidzianego nam nie wyskoczy. Obserwując to co się dzieje na budowach, można dojść do wniosku, że spod opieki i szkolenia dobrego majstra wychodzą dobrzy czeladnicy, a spod kiepskiego…, sami doskonale wiemy jacy. Niestety, jak pokazuje budowlane i nie tylko budowlane doświadczenie, to wcześniej wspomniane przysłowie „czym skorupka za młodu…” sprawdza się znakomicie. To niestety jest bardzo smutne, gdyż w obecnych czasach, gdzie ciężko o dobrą i dobrze płatną pracę, wciąż mamy do czynienia z delikatnie mówiąc nonszalanckim podejściem do pracy. Dotyczy to zarówno młodych, ale też i starych budowlańców. A tak po prawdzie, uczciwie stawiając sprawę - to kiepski majster nie powinien nigdy nim zostać. A może - kiedyś był dobry, tylko teraz ma gorszy okres? Jakieś problemy? Nienadążanie za postępem i zmieniającymi się warunkami i wiedzą? Zmęczenie materiału? Kto dużo przebywał i przebywa na budowie zna wiele przypadków zmian w człowieku – dziwnym trafem większość z tych zmian jest niestety na gorsze. Doskonale wiemy, ile kosztują czasu i pieniędzy błędy na budowie, więc o lekceważącym podejściu do pracy nie może być mowy.
A co zrobić, gdy nie możemy skorzystać z usług naszej sprawdzonej w wielu bojach „ekipy” wykonawczej? Pozostaje wówczas wzmożony nadzór i kontrola poprawności wykonanych prac. Cały czas (niestety) musi palić się czerwona lampka ostrzegawcza, zwłaszcza w momencie gdy mamy do czynienia z pracami, które za chwilę staną się niewidoczne. Mowa tu oczywiście o wszelkiego rodzaju wykopach, izolacjach, prowadzeniu instalacji wod.-kan. czy elektrycznej. Zapewnienia wykonawcy o przeprowadzonych w sposób idealny w 100% pracach nie powinny uśpić naszej czujności, a ponieważ nie zawsze uda nam się być przy wszystkich robotach, możemy poprosić wykonawcę, żeby pokazał nam, czy prawidłowo wykonał zleconą pracę. Wiemy, że nie jest to mile widziane przez pracowników żadnego szczebla, ale jeżeli nie mają oni nic do ukrycia, to powinni przystać na naszą prośbę lub przed zakryciem prac zgłosić gotowość wykonania lub wręcz sami sporządzić dokumentację zdjęciową (tak, wiem, czego to ja bym nie chciał – prowadzę budowę, to mam jej pilnować – to i pilnuję – w końcu teraz można zmieścić w aparacie fotograficznym tyle zdjęć, że „głowa mała”). Cóż, w swojej praktyce miałem przypadki wykonania np. ścianek z cegły bez odpowiedniego zbrojenia i kotwiczenia (całość do rozbiórki i murowania od nowa) – choć wykonawca zarzekał się, że zbrojenie włożył… A sytuacje, gdzie brak jest odpowiedniej izolacji przeciwwodnej w łazience? Przecież doskonale wiemy, że nagminnie wciąż się zdarzają. I mimo zapewnień, że dwie i nawet trzy warstwy folii i specjalnej taśmy będą położone, to ni stąd - ni zowąd, okazuje się, że jakoś się zapomniało, ktoś nie przekazał itd. itp., a tu już glazura na połowie ścian położona – nic tylko zastrzelić – tyle, że kogo: siebie czy wykonawcę? I przypadków takich można by wymieniać, i wymieniać, i wymieniać.

 

 

Skąd to się bierze? Przyczyn może być kilka, ale żadna z nich nie usprawiedliwia złego postępowania. Najczęściej okazuje się, że wykonawca nie odczytał poprawnie dokumentacji technicznej (wykonawczo-projektowej), bądź zignorował ją, lub postąpił „według własnego uznania”. Co z kolei prowadzi do „zaoszczędzenia” na materiale i robociźnie (a to wykonawcy baaardzo lubią robić – zawsze parę groszy dodatkowego zarobku, nieważne jakim kosztem). Spotykamy się również z sytuacją zmieniania całkowitego lub częściowego technologii wykonania robót, co może skutkować niezachowaniem odpowiedniej jakości i trwałości wykonanych prac.
Mamy też do czynienia z nienależytym zachowaniem ostrożności i uszkadzaniu lub niszczeniu już wykonanych elementów, które nie zostały odpowiednio zabezpieczone (ktoś pożałował paru złotych na folię).
Tak więc widzimy, że oczy musimy mieć dookoła głowy, by ją bezpiecznie zachować na kolejne budowy. Oczywiście za powstałe niedociągnięcia/szkody możemy i często obciążamy finansowo wykonawcę, ale przecież nie o to chodzi, by kogoś karać, tylko by dobrze, terminowo wykonać zlecenie. A kary - choć mają pełnić rolę wychowawczą - nie zawsze skutkują w taki sposób, w jaki byśmy sobie życzyli – czyli zamiast na kolejnej budowie działać poprawnie, wykonawca brnie dalej w swoim kiepskim rzemiośle. Wynika z tego jasno, że niestety na naszym rynku budowlanym i kiepski wykonawca wciąż znajdzie robotę i dlatego często i gęsto jej nie szanuje. Stąd znalezienie w sezonie budowlanym wolnej firmy graniczy niemal z cudem. A poza ciągłym sprawdzaniem, doglądaniem, podpowiadaniem i pilnowaniem, wciąż musimy pamiętać również i o zapewnieniu terminowości dostaw materiałów, urządzeń.
Mimo dużego wyboru wszelkiego towaru na rynku, często okazuje się, że jest on owszem i dostępny, ale terminy jego dostarczenia są odległe. Musimy więc i to przewidzieć; dlatego tak ważna jest odpowiednia logistyka na budowie.

Zresztą jeśli dobrze się zastanowić, to ów proces logistyczny powinien zacząć się znacznie, znacznie wcześniej. Może, gdyby tak właśnie się działo, nie mielibyśmy takich problemów, na jakie napotykamy właściwie co dzień. O czym mówię? O jakiej logistyce?
A mianowicie o tym, co teraz zaprząta umysły wielu z nas. A może nie bezpośrednio nas, ale naszych dzieci, bowiem wrzesień i październik to tradycyjny czas, gdy uczniowie rozpoczynają naukę w szkołach, a studenci podążają na uczelnie. To szczególnie ważny czas dla tych, którzy rozpoczynają kolejny etap edukacji, podczas którego „wchodzą” w nieznane i nie zawsze wiedzą w co się tak naprawdę „pakują”. Cóż, zarówno obecnie, ale i kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat temu wyborowi drogi życiowej zawsze towarzyszyły przeróżne dylematy. Bowiem czyż 14-, 15-latek może do końca być pewien, czy droga, którą obiera, będzie właściwa? Są oczywiście osoby, które głównie dzięki rodzicom, są ukierunkowywane pod kątem przyszłego zawodu. Stąd mamy całe rodziny lekarzy, prawników, nauczycieli. Rodzinny biznes przekazywany jest często z pokolenia na pokolenie i w branżach technicznych, w tym oczywiście w budowlanych. Z drugiej zaś strony - gros młodzieży wybiera placówki edukacyjne, kierując się głównie chwilową modą, bądź łatwością studiowania, a i są tacy, którzy wybiorą kierunki z tzw. przyszłością. Niestety, jak pokazują ostatnie lata, trafienie w odpowiedni zawód jest bardzo trudne. Dlatego mamy tylu niedouczonych, tzw. „fachowców”, którzy tylko przy rozmowie wstępnej wykazują się swoją niespotykaną i super wiedzą, a na budowie jest to bardzo szybko weryfikowane i z wielkim bólem nagle takim orłom piórka opadają. Choć muszę również przyznać, że udało mi się trafić i na takich, którzy jednak potrafią (często kosztem własnego czasu) osiągnąć bardzo dobry poziom wykonawczy, nie zrażają się chwilowymi niepowodzeniami i śmiało dążą do podnoszenia swoich kwalifikacji – obyśmy zawsze na nich trafiali. Dlatego też nie zrażajmy się, że ktoś młody, bez doświadczenia, bez odpowiednich kwalifikacji. Czasem prawdziwy zapał, chęć do pracy i energia mogą zdziałać cuda. Doświadczenie gdzieś trzeba nabyć, wiedzę da się uzupełnić, a prawdziwego, nieskażonego rutyną i automatyzmem entuzjazmu niczym nie można zastąpić. Dawajmy więc tym nowym kandydatom na budowlańców szansę na to, że wyrosną z nich prawdziwi fachowcy, z którymi przyjemnie będzie nam w przyszłości współdziałać. Powiecie, że ryzykowne? No cóż, na pewno nie bardziej niż korzystanie ze współpracy z kolejnymi, udającymi doświadczenie firmami wykonawczymi.