Znacie Państwo to powiedzenie: „Jeśli czegoś nie ma w Internecie, to znaczy, że nie istnieje”? Z pewnością tak. Wszechobecny, wszechpomocny i może jeszcze kilka innych wszech… Internet, bez którego praktycznie nie możemy się już obyć, jest kopalnią wiedzy na każdy temat, nieskończonym źródłem wielu informacji. Wykorzystywany jest praktycznie we wszystkich dziedzinach codziennego życia, nie ominął więc i naszego budowlanego poletka. Nie ominął, a to bardzo dobrze dla nas. Gdzież, jak nie w nim znajdziemy informację o nowych technologiach, sposobie stosowania i zastosowania materiałów, informację o ich cenach, a także o producentach, pomocy technicznej, wykonawcach itp. itd.

Mogłoby się wydawać, że do odnalezienia w Internecie jest praktycznie wszystko, czego sprawny budowlaniec potrzebuje do swojego poprawnego, sprawnego działania. Dlaczego tylko „mogłoby się wydawać”? Przyjrzyjmy się temu szerzej…

Wszystkim uczestnikom procesu budowlanego powinno zależeć przede wszystkim na sprawnym jego przebiegu, co nie ulega żadnej wątpliwości i z czym wszyscy się zgodzimy. Jest jednak coś, co w wielu przypadkach staje się kością niezgody pomiędzy uczestnikami owego procesu i w efekcie jest przyczyną porażki całej inwestycji. Mówię tu oczywiście o cenie wykonania prac.
Przypatrzmy się uczestnikom procesu budowlanego: inwestor, projektant, kierownik budowy/ robót, inspektor nadzoru inwestorskiego, firmy wykonawcze, dostawcy materiałów. Wszyscy oni są ze sobą powiązani; z tym, że część z nich stoi po jednej stronie barykady, zwanej ceną, pozostali natomiast po drugiej stronie. Inwestorowi, czyli osobie, która posiada środki na przeprowadzenie inwestycji, zależy oczywiście na przeprowadzeniu całej operacji po jak najniższych kosztach; po jego stronie stoi reprezentujący go w procesie budowlanym inspektor nadzoru inwestorskiego; pozostali są oponentami i zależy im na osiągnięciu jak najwyższego zysku. I jak tu ich wszystkich pogodzić? Skoro jednak powstają nowe obiekty, najwidoczniej da się to osiągnąć. I w tym miejscu wracamy do Internetu. Otóż korzystamy z niego jak z wielkiej, najbardziej przepastnej i obiektywnej porównywarki cen. Kupujemy pralkę, lodówkę – długo szukamy i w końcu wybieramy tę, która jest najtańsza, ma najlepsze opinie, najdłuższą gwarancję, wniosą nam ją za darmo i jeszcze gratis podłączą, a po wszystkim zabiorą starą. To dlaczego nie spożytkować tej możliwości Internetu w budownictwie? Tak, próbujemy wykorzystać tę cechę, wrzucamy mnóstwo informacji o interesującej nas inwestycji do „wujka” Googla i co? Często nic lub zupełnie nie na temat. Czy to oznacza, że nie potrafimy efektywnie szukać? Może… A może jednak problem tkwi zupełnie w czymś innym. Czasy, gdy budowano powielając istniejące schematy, minęły bezpowrotnie (i bardzo dobrze). Dzisiaj ciężko znaleźć dwa identyczne obiekty (no, może „ORLIKI”), stąd trudno precyzyjnie ocenić koszt nowej inwestycji. Jednak, żeby nie było tak „czarno”, możemy i posługujemy się ceną jednostkową robót/ obiektów. Przy zbliżonych parametrach technologicznych, podamy przybliżoną cenę – na wstępie to wystarczy. Jednak gdy poszalejemy i wymyślimy coś nietypowego, niepowtarzalnego, powinniśmy liczyć się z nietypową, niepowtarzalną ceną za inwestycję. Powinniśmy… tylko czy inwestor jest tego świadom? W końcu niekoniecznie musi znać się na budownictwie i cenach w nim „chodzących”. Architekt ze swoją (i inwestora) wizją też nie zawsze posiada wiedzę odnośnie cen. W takim razie kto? Oczywiście wykonawcy, którzy przygotowują wycenę na podstawie projektu wykonawczego, a także ktoś kto tę ofertę zweryfikuje i przedstawi do akceptacji inwestorowi. Może to być zaprzyjaźniony doświadczony kosztorysant, ale jeszcze lepiej, gdy inwestor powoła inspektora nadzoru inwestorskiego i to on całą ofertę dogłębnie przeanalizuje, a później poprowadzi inwestycję. To właśnie ustanowienie na budowie funkcji inspektora nadzoru inwestorskiego pozwoli na sprawne, rzetelne i zgodne z zasadami wiedzy technicznej przeprowadzenie inwestycji. Na jego barkach spoczywa cała logistyka związana z budową (kontrola ilości i jakości towarów, poprawne ich wbudowanie, trzymanie się harmonogramu prac). Z założenia jest on też niejako „tłumaczem” pomiędzy inwestorem, a wykonawcami. O ile zaprojektowane do wbudowania materiały i urządzenia można dość łatwo zweryfikować pod względem cen i w razie czego wybrać i zastosować tańsze, to wybór wykonawcy jest o wiele trudniejszy. Co zrobić, gdy mamy do wyboru znanego wykonawcę, który oferuje wykonanie prac za wyższą cenę i wykonawcę, przynajmniej w naszym odczuciu, znikąd, ale proponującego wykonanie prac za kwotę niższą? Tu w zależności od nastawienia inwestora możemy postąpić na kilka sposobów. Inwestor bezwzględnie chce tańszego – cóż jego pieniądze, jego wybór i na nic dyskusje. Możemy w tym miejscu mieć pecha i trafić na nierzetelnego wykonawcę, z którym będziemy się męczyć lub który położy nam inwestycję, a ewentualny wybór nowego będzie skutkował zwiększeniem kosztów inwestycji. W innym przypadku możemy mieć do czynienia z inwestorem, który daje nam wolną rękę przy wyborze wykonawcy i to my możemy dokonać wstępnej selekcji, oczywiście do ostatecznej akceptacji przez inwestora. W tym przypadku powinniśmy zasięgnąć informacji o nieznanym wykonawcy, prosić o referencje, dokumentację zdjęciową z wykonanych prac, poszukać w Internecie, czy są jakieś opinie o nim (zwłaszcza te złe chętnie są zamieszczane) itp. Jednocześnie powinniśmy poprosić o weryfikację cen przekazanych przez znanego nam, droższego wykonawcę. Dobrze, gdy da się go przekonać, że warto obniżyć cenę (tu już muszą wpłynąć na niego nasze - rozsądne, wyważone - argumenty). Gdy to się uda, można przystąpić do zawierania umowy. Niestety (dla niektórych) każdy kto uczestniczy(ł) w procesie budowlanym (i nie tylko w nim) woli mieć do czynienia z już znanymi, sprawdzonymi w boju osobami, dlatego też nowi (mało znani na rynku) wykonawcy wciąż mają „pod górkę”.

Powyżej rozważaliśmy przypadek, gdy inwestor dysponuje prywatnymi środkami, może i chce wydać nawet więcej środków, aniżeli pierwotnie zakładał, tak aby osiągnąć zamierzony cel – czyli dobrze, szybko wykonaną, trwałą inwestycję. A co w przypadku inwestycji ze środków publicznych? Tu w przeważającej większości o wyborze oferenta decyduje cena. Mówiąc kolokwialnie, może wygrać każdy. Ale też pojawia się podział wśród wykonawców. Są tacy, którzy preferują mniejsze zyski lecz chcą mieć pewność zapłaty ze strony inwestora. To właśnie oni najczęściej startują w przetargach na zamówienia publiczne. Druga kategoria to wykonawcy, którzy wolą większy zysk przy pewnej wątpliwości co do zapłaty za wykonaną pracę. Oni wybierają oferty prywatnych inwestorów.

I tu powstaje pytanie, czy inwestor publiczny przez to, że płaci mniej kupuje gorszą jakość? Czy ryzykuje, że dostanie gorszy towar? A może właśnie on kupuje w cenie, która jest właściwa – bo płaci tyle, ile inwestycja tak naprawdę jest warta. Może wykonawcy wykorzystują to że bogaty inwestor jest w stanie zapłacić więcej i specjalnie windują ceny, sugerując w taki sposób, że wyższa jakość (o ile oczywiście ma miejsce) musi więcej kosztować. To prosta sztuczka, ale często nabieramy się na nią nawet w codziennym życiu.

A zupełnie na koniec przyjrzyjmy się jeszcze jednej kategorii inwestorów. Powyżej mieliśmy do czynienia z większymi pieniędzmi, czy to publicznymi, czy prywatnymi, a co z tymi z przysłowiowego „M-2, 3, 4”? Mieszkanie też w końcu trzeba trochę odświeżyć. Malowanie, tapetowanie, układanie płytek ceramicznych, jakieś drobne przeróbki instalacji mają miejsce u każdego co kilka lat. Ile na to przeznaczyć pieniędzy? Koszty z pewnością ograniczymy, gdy mamy trochę zdolności manualnych i niektóre prace wykonamy sami. Wielu jednak „nie przeskoczymy” – głównie ze względu na konieczność posiadania specjalistycznych narzędzi, których nie opłaca się kupować dla jednokrotnego zastosowania. Będziemy potrzebowali fachowca, czyli (jak powyżej) musimy zasięgnąć „języka”. Tu pomocna staje się rodzina i znajomi; może ktoś niedawno też przeprowadzał remont i ma zaufanego majstra. Jeżeli nie, to oczywiście szukamy dalej: prasa, Internet. Jeżeli już wyhaczymy specjalistę i umówimy się na wizję lokalną, określimy zakres prac, powinniśmy się przygotować/ zaplanować czas wykonania prac (plus minus - któż by chciał funkcjonować bez łazienki albo kuchni przez miesiąc), a co jeszcze istotniejsze - na ceny, które może nam specjalista zaproponować. W tym miejscu niektórym może opaść szczęka, gdy usłyszy, że wykonawca liczy sobie za płytki 60 zł/m², a za podłączenie armatury 150 zł/szt. Przecież znajomi, Internet… mówili, że po 45 zł/m² i 120 zł/szt. Mamy oczywiście wybór: rezygnujemy z usług, próbujemy negocjować cenę lub… bierzemy wykonawcę. Po sprawdzeniu u innych znajomych, sąsiadów i u kolejnego wykonawcy okazuje się często, że jednak te płytki były jeszcze drożej, nie wspominając o armaturze. Tak czy inaczej, w każdym przypadku powinniśmy mieć głowę na karku, orientować się choć trochę w rynku, by taniej nie oznaczało drożej. Internet w tym nam na pewno pomoże. Mimo pewnego niedoszacowania wskaże rząd wielkości, pomoże zwrócić uwagę na najczęstsze możliwe wady i niedociągnięcia, ułatwi nawet zawarcie sensownej umowy, tak żebyśmy w połowie prac nie zostali bez fachowca, co to nagle znalazł robotę równoległą, lub co gorsza lepszą niż nasze 50 m². Dobrze jest czasem też poczuć się silniejszym w grupie, bo wchodząc na tego typu fora tematyczne przekonamy się, że podobne problemy z fachowcami, nierzetelnością, niedoszacowaniem cen, niedostępnością wymarzonych materiałów ma całkiem sporo drobnych inwestorów z M3.