Osiągnąwszy pewien szacowny wiek, człowiek zaczyna wspominać. Jest to podobno zjawisko powszechne, a młodzi, którzy w to nie wierzą, aby się przekonać, muszą troszeczkę poczekać. Przyszło mi, że tak powiem, „odbywać” młodość (nie napisałem przeżywać, bo to pojęcie jak mi się wydaje, jest zastrzeżone dla pewnych gremiów) w czasach komunizmu. No, może to nie jest tak do końca prawdą, bowiem komunizm skończył się w naszym kraju w 1956 r. Dlatego w gronie moich przyjaciół, obserwując zachowania partyjnych kolegów, ukuliśmy po tej dacie nową nazwę dla panującego systemu politycznego, nazywając go „systemem oportunistycznym z lekkim skrzywieniem liberalno-socjalistycznym”. To tak gwoli precyzji.

 

Moje stosunki z budownictwem, sięgają wczesnych lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy będąc kierownikiem budowy, po niefortunnym mordobiciu z panami murarzami uznałem, że na stanowiska kierownicze zupełnie się nie nadaję. W tej sytuacji pozostały mi urzędy lub biura projektów. Był to bowiem czas, że o pracę nie było trudno, natomiast podwyżki wynagrodzenia można było najłatwiej pozyskiwać częstymi zmianami pracy. Oczywiście zdarzyła mi się również krótka i nudna „kariera na urzędzie”.

 

Z okresu pracy „na urzędzie” pamiętam obowiązkowe szkolenia ideologiczne (1954 r.), kiedy to sekretarz partii, poczciwy prostaczyna wpakowany w środowisko w końcu inteligenckie, a należy pamiętać, że w tamtym czasie jeszcze żyli i pracowali przedwojenni urzędnicy, odczytywał nam teksty z tzw. ”Notatnika agitatora”.

Czego tam nie było, bo i pies łańcuchowy imperializmu, niejaki Hurhlil, który z grubym cygarem w gębie knuje, szczuje i podważa i takie różne ciekawe historie. Trzeba przyznać, że wyszkoleni przed wojną urzędnicy, umieli zachowywać kamienne oblicza, co mnie, młodemu przychodziło z wielki trudem.

 

Po tych młodzieńczych próbach znalezienia sobie właściwego miejsca pracy, wybrałem w końcu biuro projektów, w którym osiadłem na dziesiątki lat. (Aż do dnia, kiedy to artystka Szczepkowska ogłosiła koniec komunizmu, a ja, nazajutrz, poszedłem na tak zwane „swoje”, zakładając prywatną firmę kosztorysową.)

Analizując swoje losy, mam prawo uznać, że wybór biura projektów, jako miejsca pracy był trafny.

Biura projektów to były spore organizacje, zatrudniające w wielu przypadkach setki pracowników. Moje biuro „w szczycie” zatrudniało tysiąc osób. Szczytem był okres, kiedy władze uznały, że biura projektów powinny przejąć obowiązki inwestorskie organizując instytucję Generalnego Realizatora Inwestycji (w skrócie GRI, proszę nie mylić z GRU). Był to, porównując ze standardami dzisiejszymi, taki mocno zbiurokratyzowany i troszeczkę kulawy Inżynier Kontraktu. Opracowywaliśmy także coś w rodzaju specyfikacji technicznych wykonania i odbioru robót w czasach jak to się dzisiaj określa „późnego Gierka”; tyle, że tej grubej „cegły” nikt nie czytał, ale tzw. „przerób” biuro miało, to i premie były niezłe.

Oczywiście GRI nie miało takiej władzy jak współczesny Inżynier Kontraktu, bowiem rzeczywista władza, w każdej dziedzinie naszego życia, mieściła się w różnego szczebla Komitetach PZPR. Pamiętam, jak przyjechaliśmy wielką gromadą projektantów i kalkulatorów (tak wtedy nazywano kosztorysantów) do ważnej fabryki włókienniczej na naradę w sprawie budowy istotnego dla tej fabryki wydziału. Już na początku narady do sali weszła sekretarka i nachyliła się do ucha tarzysza (tak mówiłem zawsze: „tarzysza”, a nie „towarzysza”). Ten coś mruknął, po czym odwołał naradę nie informując, kiedy jej dokończymy. Zaciekawieni co za ważne wydarzenie przerwało tę naradę, po delikatnym pomolestowaniu pani sekretarki (delikatnym, nie takim solidnym, jak to czynią niektórzy współcześni posłowie) dowiedzieliśmy się, że tarzysz-dyrektor został wezwany do komitetu po wskazówki jak należy udekorować fabrykę na 1 Maja! Dodatkowo dowiedzieliśmy się, że to co mruknął tarzysz-dyrektor sekretarce, absolutnie nie nadaje się do publikacji.

Takim to był komunistą tarzysz-dyrektor, bo takie to były czasy!

 

W moim biurze projektów stosunki koleżeńskie były sympatyczne. Niewielu było zadufanych bufonów, nie dzielących się swoją wiedzą z mniej umiejącymi. Gdyby tak było, to do dziś nie miałbym zielonego pojęcia o kosztorysowaniu. Niedawno, jeden z moich młodszych kolegów, świetny inżynier, pracujący współcześnie w wielkiej warszawskiej firmie budowlanej, został wygryziony przez młodszych, którzy w sposób wręcz genialny podłożyli mu kilka świń.

Ano cóż, znalazł się wśród szczurów, a nieborak myślał, że pracuje w ludzkiej zbiorowości.

Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że w końcu w nieciekawych, peerelowskich czasach, funkcjonowała w zbiorowościach pracowniczych solidarność. Tak zwykła, pisana z małej litery.

Oczywiście funkcjonowały również ewidentne świnie, ale cóż, jak naucza historia, tacy byli, są i będą i to niezależnie od ustroju politycznego.

 

Od 18 lat, mam własną firmę, nieźle zarabiam, mam dobry samochód, ale łapię się na tym, że siedząc w swojej całkowicie prywatnej dziupli dziczeję. No dobra, niech będzie, że nie w dziupli a w biurze kosztorysowym.

Już się nie uśmieję do rozpuku, obserwując na przykład taki obrazek.

- Do znakomitego statyka, czytającego gazetę podchodzi kolega i ze zdumieniem na obliczu, wrzeszczy na całą pracownię: „Jasiu to ty umiesz też czytać, a ja myślałem, że umiesz tylko liczyć”!

 

 

Drodzy Młodzi Czytelnicy, proszę tego tekstu, nie odczytywać jako pochwały peerelu. Są to tylko wspomnienia minionej młodości, którą przeżywałem (przepraszam określone gremia) w tamtych czasach.

 

 

A eksperci żyją ??!

 

W listopadzie ub.r. na zebraniu SKB, kol. Jurek Frąckowiak (mgr inż., a jakże) przekazał mi tekst pewnej piosenki z propozycją: jak ci się pismaku to do czegoś przyda, to masz i zrób coś z tym! A tę piosenkę, napisał znany i ceniony, kol. mgr inż. Andrzej Kalus, dziś bardzo ważny rzeczoznawca majątkowy, natomiast w czasie pisania tego utworu ekspert OKRB.

Ten skrót, o młodzieży, to: Ośrodek Kosztorysowania Robót Budowlanych.

Był takowy – wyjaśniał i nauczał. OKRB, dawnymi czasy, opływał w dostatki, mając mnóstwo klientów, którzy poprzez wpłaty abonamentowe, umożliwiali jego funkcjonowanie w prawie wszystkich miastach wojewódzkich. Dziś, niestety kłopoty finansowe przedsiębiorców budowlanych, znacznie ograniczyły funkcjonowanie Ośrodka.

A szkoda, bo niejeden przedsiębiorca więcej traci i to najczęściej z powodu nieznajomości zasad kosztorysowania, rozliczeń, a co najważniejsze z powodu nieznajomości zasad zawierania umów jak należy.

A więc traci dużo więcej, niż niewysoka opłata abonamentowa.

 

W OKRB szef, czyli pan mgr Henryk Rogala (już nie ma Go między nami żyjącymi niestety), był człekiem surowych zasad i co kwartał organizował spotkania szkoleniowe, na których eksperci OKRB, byli egzaminowani. Tak, tak – co kwartał!!! Nie było więc możliwości opierania autorytetu Ośrodka, na pieczątce wyłącznie (patrz poprzedni artykuł w BzG nr 4/2006).

 

 

Kol. Andrzej Kalus, na jednym ze spotkań, widać zdegustowany surowością szefa, czy też egzaminami, postanowił wyładować swoje frustracje w poezji i wpleść w tekst piosenki, którą napisał i którą publikuję niżej, nazwiska szeregu egzaminatorów, z grona których wielu już nie ma między nami.

Piosenka była śpiewana na znaną, prostą melodię z jakiegoś filmu, w której refren brzmiał: ”a chachary żyją i gorzałę piją”. Jak ktoś z Czytelników nie zna tej melodii, to podpowiadam inne słowa, śpiewane na tę samą melodię, a mianowicie: „jedna baba drugiej babie itd… grabie” czy -jakoś tam.

A teraz już zapowiedziana piosenka ekspertów pt.:

 

”Kuplety skomponowane przez zespół ekspertów OKRB

pod egidą mgr. inż. Andrzeja Kalusa

na seminarium problemowym”

 

 

 

Szef Rogala opiniuje,
A Wójcicki już pauzuje.

Refren: A eksperci żyją,

miód i wódkę piją,

pięknie wyglądają,

grosze z tego mają!

Kaenerów niedostatek,

Bo nawalił W. Ostatek.

Refren

U nas nigdy nie nawala,

Bo kieruje H. Rogala.

Refren

Docent Rachtan nam matkuje,

Ale również stawia dwóje.

Refren

Docent Rachtan ma w zwyczaju,

Łagodzenie obyczajów.

Refren

Każdy ekspert postępowy,

W swojej pracy jest wzorowy.

Refren

Kto opinię opracuje,

Sześćset złotych inkasuje.

Refren

Baranowski nas rozlicza,

Nie dodaje lecz odlicza.

Refren

Kalkulacja nic nie znaczy,

Jak jej Wojnar nie zobaczy.

Refren

Pan Pułkownik kontroluje,

Nawet sobie nie daruje.

Refren

Ta umowa – zwykły papier,

Odpowiada pani Lapierre.

Refren

Gdy Orłowski komentuje,

To kodeksem się salwuje.

Refren

Każdy pisze tak jak umie,

Lecz Szeworski nie rozumie.

Refren

Jak Ostatek popracuje,

To się wcale nie rymuje.

Refren

W Jadwisinie wielka werwa,

Co pięć minut duża przerwa.

Refren.

 

I to na tyle. Piosenka jak piosenka, ale dzięki niej wielu z nas, zwłaszcza tych starszych, którzy ją zapomnieli, mogą sobie teraz przypomnieć.

A czasy OKRB wspominamy z wielkim sentymentem.

Michał Paradowski
Były - też ekspert OKRB