Najpewniej w dużym stopniu jest to efektem gwałtownego spadku sprzedaży nowych mieszkań w drugim kwartale. Firmy deweloperskie zdawały sobie sprawę, że po wygaśnięciu programu „Bezpieczny Kredyt 2%” kupujących nowe mieszkania przez jakiś czas będzie mniej. Liczyły jednak na szybki powrót klientów, dzięki poprawie dostępności kredytów udzielanych przez banki na warunkach rynkowych oraz nowemu programowi wsparcia kredytobiorców, który na początku roku zapowiedziało Ministerstwo Rozwoju i Technologii. Tymczasem maj przyniósł spadek liczby wniosków o kredyty mieszkaniowe. Prawdopodobnie wielu potencjalnych nabywców wstrzymało się bowiem z zakupem mieszkania w oczekiwaniu na korzystniejsze warunki kredytowe. Ponadto wiele wskazuje na to, że zmniejsza się skala zakupów inwestycyjnych.
Niestety, rząd zwleka z decyzją w sprawie nowego programu wsparcia kredytobiorców pod nazwą „Kredyt mieszkaniowy #naStart”. W koalicji rządowej sprzeciwia się temu pomysłowi Lewica. Także część analityków, ekspertów i pośredników w obrocie nieruchomościami apeluje do rządu, aby zrezygnował z wprowadzenia „Kredytu mieszkaniowego #naStart”. Uzasadniają to tym, że barierą rozwoju rynku mieszkaniowego są zbyt wysokie ceny mieszkań, a sztuczne pompowanie popytu za pomocą dopłat do kredytów jedynie pogorszy sytuację. Problem w tym, że zarówno deweloperzy, jak i kupujący mieszkania trzymani są w niepewności. Stawia to pod znakiem zapytania dalszy wzrost podaży nowych mieszkań.
Na szczęście wiele wskazuje na to, że budownictwo jednorodzinne odbiło się od dna. GUS podał, że w pierwszych pięciu miesiącach tego roku inwestorzy indywidualni zaczęli budowę blisko 33,1 tys. mieszkań (głównie domów jednorodzinnych). Oznacza to 15% wzrost w porównaniu z analogicznym okresem rok temu (rys. 2).