Każdy myślący człowiek doskonale zdaje sobie sprawę, że chcąc być dobrym fachowcem w swojej branży i spełniać coraz wyższe wymagania rynku, musi na bieżąco śledzić wszystko, co na tym rynku się dzieje i zmienia. Samo śledzenie jednak, jak to zwykle praktyka pokazuje, nie wystarcza. W związku z ciągłym postępem techniczno-technologicznym, musimy być na niego przygotowani i błyskawicznie na te zmiany reagować. Dlatego niezbędne są ciągłe inwestycje sprzętowe, ale też - o czym często zapominamy - intelektualne. Oczywiście w zależności od obszaru i specyfiki działań, wielkości firmy, a także wielu innych uwarunkowań inwestycje będą odpowiednio mniejsze lub większe – dostosowane do konkretnych potrzeb.

Skupmy się w tutaj na tym, co najbardziej nas będzie interesować, mianowicie na naszym podwórku, czyli na branży budowlanej, a dokładniej na jednym z jej wycinków - na pracy kosztorysanta. Tego podwórka też dosięgły liczne zmiany – jednak, czy są to zmiany tylko na plus? O czasach ręcznego kosztorysowania dawno już zapomnieliśmy. Teraz wyposażeni w komputery stacjonarne, a coraz częściej tylko przenośne (bardziej przydatne i praktyczne przy pracy w terenie, na budowie) sporządzamy nasze kalkulacje przy pomocy najróżniejszych systemów kosztorysowych. Jedne są lepsze, drugie gorsze. Jedne posiadają obszerne bazy norm, drugie są w nie uboższe. Jedne wyposażono w cenniki i mechanizmy do ich wczytywania, do innych ceny trzeba każdorazowo wklepać ręcznie. Tak, czy inaczej, każdy kosztorysant lepszy czy gorszy program kosztorysowy posiada, aby po niezbędnym czasie potrzebnym na naukę jego obsługi bez większych problemów przy pomocy tego narzędzia móc sporządzić kalkulację inwestycji budowlanej.

Czy samo oprogramowanie wystarcza? Oczywiście, że nie. Ma ono tylko służyć jako pomoc kosztorysantowi, by ten mógł sprawniej przeprowadzić niezbędne obliczenia. Nie możemy zapominać, że zdecydowanie ważniejsza od komputerów i oprogramowania jest wiedza samego kosztorysanta. Co jednak widzimy w praktyce na rynku kosztorysowym? W zdecydowanej większości obserwujemy właśnie całą otoczkę techniczną, a o prawdziwych kosztorysantów już coraz trudniej.
Jest kilka czynników, które wpływają na to, że sporo naszukamy się, by znaleźć odpowiedniego, czytaj: dobrego, kosztorysanta.

Po pierwsze, dobry kosztorysant, podobnie jak i w każdym innym zawodzie wysokokwalifikowany fachowiec, jest wiecznie zajęty; dla niego doba zawsze jest za krótka; może wybierać i przebierać w zleceniach. Jego usługi delikatnie mówiąc nie należą do najtańszych, a i tak bez znajomości nikt z zewnątrz kontaktu do niego nie zdobędzie. Po drugie – większość kosztorysantów to osoby, które poza kosztorysowaniem zajmują się także nadzorem bądź kierowaniem robotami budowlanymi. Ci również są wiecznie zabiegani i rzadko kiedy podejmą się dodatkowych zleceń. Po trzecie, gdy już takiego znajdziemy to okazuje się, że jest branżystą – np. instalatorem, a budowlanki się nie tyka – co z punktu rzetelności sporządzenia kalkulacji kosztorysowej jest oczywiście lepsze, niestety, dla nas gorzej, bo wciąż szukamy… Stąd w biurach coraz częściej zatrudnionych jest kilku kosztorysantów specjalistów z różnych branż lub też biura te posiłkują się usługami zaprzyjaźnionych kosztorysantów-branżystów.

Ale skoro tak trudno o kosztorysantów, to dlaczego nie garną się do zawodu młodzi? Przecież ponoć pracy dużo, a i płace nienajgorsze.

 

 

Z moich obserwacji wynika, że mamy sporo firm, w których za kosztorysanta „robią” na szybko przysposobione osoby (które nigdy nie miały do czynienia z kosztorysami), czasami z zupełnie innej branży. Pół biedy, gdy są chętne do nauki i gdy mają nad sobą kogoś doświadczonego, kto pokieruje, bądź wprowadzi adepta w tajniki kosztorysowania. Gorzej, gdy są to osoby z przypadku, a czasem wręcz „namówione” zgodnie z zasadą „szefowi się nie odmawia”. Wówczas ich przygoda z kosztorysowaniem kończy się najczęściej na pierwszym kosztorysie. Przypadki pomocy ze strony starszego kolegi czy koleżanki są niestety rzadkie i nie wynikają z ich niechęci do pomocy, lecz z faktu, że mało który szef na jednym stanowisku zatrudni dwie osoby – tu rządzą proste prawa ekonomii: masz sam zarobić na siebie (i na szefa). Czasem uda skorzystać się z kursu kosztorysowania, ale cóż to jest kilkudniowy kurs dla całkiem „zielonej” osoby, w sytuacji w której nierzadko zostajemy rzuceni na głęboką wodę, gdzie niuanse stanowią o większym czy mniejszym zysku. Kurs dobra rzecz, ale jako wstęp lub uzupełnienie do kosztorysowania. Podstawą powinna być wizyta na budowie, gdzie od podszewki poznamy cały proces inwestycyjny. Dla wielu taka wizyta stanowi olśnienie, po którym… rezygnują z dalszej edukacji. Są też i tacy, którzy zasmakują w walce na budowie i… nie wrócą do biura. Są też i tacy, którzy pogodzą budowę i kalkulacje kosztorysowe – to moim zdaniem najlepsze rozwiązanie dla przyszłego kosztorysanta.

Dodatkowym powodem braku chętnych do pracy w zawodzie kosztorysanta są ciągłe problemy w kontaktach z biurami projektowymi. Brak dobrze przygotowanego projektu to żadna nowina, a termin „koniecznie na wczoraj” nagminnie nadużywany.

Jako stary „wyjadacz” kosztorysowy, który nie tylko widział setki kosztorysów, ale i tyleż sporządził, od pewnego czasu zauważyłem pewnego rodzaju nową modę, którą potwierdzają również i moi koledzy. Otóż przygotowując się do sporządzania kosztorysu inwestorskiego coraz częściej raczony jestem dokumentacją techniczną, projektami i opisami, które dostarcza biuro projektowe w postaci płyty CD bądź przesyła pocztą elektroniczną. Ta nowa moda, jak zauważyłem, jest główną domeną biur projektowych zatrudniających ludzi młodych, zafascynowanych nowoczesnymi środkami przekazu danych. Stąd nie dziwią pliki zapisane w najróżniejszych formatach. Wydawałoby się, że wszystko w porządku, w końcu dostarczono nam wszystko co niezbędne do sporządzenia kosztorysu, czy jednak na pewno? O ile z plikami tekstowymi radzimy sobie bez większych problemów otwierając je w edytorze, to o wiele gorzej wygląda sprawa dostarczenia projektów architektonicznych czy wykonawczych w plikach generowanych przez programy cadowskie. Można oczywiście użyć różnego typu przeglądarek i śledzić wymiary na ekranie, ale jak to jest uciążliwe nie trzeba nikogo przekonywać, a o popełnienie błędu jeszcze łatwiej. Jaką też mamy pewność, że nasza przeglądarka otworzy projekt w sposób poprawny i wszystko policzymy? Tak, wiem, są już przecież programy kosztorysowe, które czytają informacje obmiarowe z plików cadowskich (za kilka lat może będzie to standard), póki co ja trzymam się papierowych wersji projektów i takowe sobie życzę od biura projektowego. Zdecydowanie łatwiej dostrzec ewentualne błędy, czy niedopatrzenia na wydruku, aniżeli na ekranie monitora. Tak więc – rozwój, postęp i ciągłe unowocześnianie – jak najbardziej; nie można jednak w tym wszystkim stracić z oczu tego, co jest podstawą naszych działań. Ma to być przecież rzetelnie wykonana praca, a tego nie da się zrobić w każdych warunkach i za wszelką cenę. Szanujmy zatem siebie i tych, którzy współpracują z nami. Efekty naszych działań będą wówczas na pewno znacznie lepsze.