Ponura czynszowa kamienica w centrum Warszawy. Tu mieści się siedziba wojewódzkiego konserwatora zabytków, którego decyzja administracyjna, określana jako pozwolenie konserwatorskie, wymagana jest nawet przy chęci, li tylko, wyremontowania obiektu budowlanego uznanego za zabytek. A ponieważ nie ma w przepisach dobrej (jest, ale kiepska, w Prawie budowlanym) definicji remontu, zdarza się, że służby konserwatorskie mają pretensję o brak wystąpienia o pozwolenie nawet w przypadku odnowienia wymalowań wewnętrznych zabytku, o elewacji już nie wspominając.
Oczywiście, tak na marginesie, dla pełnej jasności, jeśli ktoś daje na coś pieniądze, to jest jasne, że powinien być informowany o zamierzonym sposobie ich wydania i wyrazić na to zgodę. Bezdyskusyjne jest też, że przecież na sercu służb konserwatorskich powinno leżeć dobro zabytku. Szkopuł jedynie w tym, że konserwator pieniędzy, nawet najdrobniejszych, w zdecydowanej większości sytuacji na nic nie daje, wymaga natomiast tyle, jak by dawał na wszystko.
Ale takie jest prawo, o czym oczywiście nasz dzielny księgarz, przekraczający progi siedziby WZK jeszcze do końca nie wie. Może jedynie podejrzewa, gdzieś na dnie świadomości, wszak na służby konserwatorskie żalił mu się niedawno jeden ze znajomych z branży, prowadzący antykwariat. Otóż ten z kolei nieszczęśnik w klasyfikacjach działalności i obciążeniach podatkowych zaliczany jest do grupy „handel starzyzną” (takie różne second hand, typu „najmodniejsza odzież paryska po 6,50 zł za kilogram”). Ale już nie w przepisach celnych, bo tego czym handluje, za granicę wywieźć nie można, wszak to skarby kultury narodowej. Co bardzo skutecznie podwyższa obroty jego antykwariatu, ze 2/3 klientów, mówiących piękną mową Goethego, rezygnuje z zakupu.
Pokój przyjmowania podań WKZ, z wysoką balustradą – ławą, sympatyczny wystrój, trochę w stylu recepcji więzienia na Łubiance. Uniżona prośba o spojrzenie w przyniesione dokumenty (podanie o wydanie decyzji i projektu budowlanego), spotyka się z odmową.
- To Pan powinien wiedzieć o co Panu chodzi, proszę złożyć, sprawdzimy i w razie czego wezwiemy do uzupełnienia papierów - pani zza lady jedynie pobieżnie przegląda dokumenty.
- Zaraz, zaraz, a gdzie znaczki skarbowe, to Pan nie wie, że obowiązuje opłata skarbowa, 5 zł od podania i po 50 gr od każdego załącznika.
- No to poproszę.
- Co Pan poprosi?
- No te znaczki, co je trzeba nalepić, już płacę.
- Panie, a skąd ja niby mam wziąć takie znaczki, z innego podania odkleić czy co?. Musi pan pójść i kupić, przynieść i nakleić.
- To u was nie ma?
- A co my to punkt handlowy, jaka poczta czy co? Tu niedaleko jest bank, tam powinni mieć, niech pan skoczy i przyniesie, papierki tu poczekają.
Akcja przenosi się pod okienko bankowe i pomyka dalej wartko, bo tylko 7 osób stoi w kolejce do tego, jedynego czynnego okienka.
- Poproszę znaczki skarbowe za 5,50 zł.
- Nie ma takich po 50 gr, wyszły, mogę dać po pięć i po złotówce.
- No dobrze, to razem za 6 zł.
Akcja wraca do pokoju przyjęć
- No i co mi pan tu nakleił, wyraźnie mówiłam, że za 5,50, a nie za 6 zł, oszaleć można z tymi ludźmi.
- No nie było po 50 gr, to chyba nie szkodzi, że za więcej?
- Szkodzi, nie szkodzi, trzeba było pójść do innego banku, pełno ich w okolicy. A potem taki powie, że to ja go źle poinformowałam, że wydał za dużo, kontrola powie, że naklejony niezgodnie z przepisem i winny będzie oczywiście urzędnik.
- To może ja napiszę pani oświadczenie, że nie było po 50 gr i że to ja sam, bez przymusu nakleiłem za 6?
- A daj pan już spokój, następni czekają.
Ruch długopisem po znaczkach i złożone dokumenty wędrują na stos pod ścianą.
- A kiedy będzie decyzja, bo wie pani, mnie się bardzo spieszy.
- Będzie w swoim czasie, jeszcze tu taki nie przyszedł, któremu by się nie spieszyło, - tak brzmiało ostatnie warknięcie, kończące wizytę.
Minęło dwa miesiące od złożenia wniosku, zbliża się Gwiazdka, powoli biegnie 21 miesiąc od rozpoczęcia starań o zmianę sposobu użytkowania lokalu sklepowego (z baru szybkiej obsługi i sklepu rybnego, jeśli ktoś z szanownych czytelników zapomniał już, o co w tym wszystkim chodzi). Od konserwatora ani znaku życia, mimo, że kpa, do jakichś tam terminów załatwiania spraw obliguje. Ale przecież u konserwatora czas właściwie liczy się w stuleciach ….
Okres przedświąteczny może być dobry na następną wizytę w WKZ, - pomyślał ciągle niedoszły właściciel nowej księgarni, - w okresie przed Bożym Narodzeniem ludzie są jakoś tak dla siebie bardziej życzliwi, może coś da się przyśpieszyć?
Nie dało się, bo właściwie nie było czego przyspieszać, gdyż zamiast decyzji od 2 tygodni (sądząc po dacie w nagłówku) leżało wezwanie do usunięcia braków w złożonym wniosku o wydanie pozwolenia konserwatorskiego. Z jakichś tam przyczyn ktoś zapomniał wysłać,
- ale przecież, jak Panu tak zależało, to się trzeba było dowiadywać.
- Bo widzi Pan, - jak stwierdziła znajoma już z poprzedniej, październikowej wizyty pani z pokoju przyjęć, - zgodnie z § 3, ust.3 rozporządzenia Ministra Kultury z 9 czerwca 2004 roku „w sprawie prowadzenia prac konserwatorskich, restauratorskich, robót budowlanych, badań konserwatorskich i architektonicznych, a także innych działań przy zabytku wpisanym do rejestru zabytków oraz badań i poszukiwań ukrytych lub porzuconych zabytków ruchomych”[1], które w sposób jasny i klarowny określa, jakie dokumenty należy złożyć wraz z pisemnym wnioskiem o wydanie ww. zezwolenia, powinien Pan podać w swoim wniosku dane osoby przewidzianej do zatrudnienia jako kierownik budowy. Dane mają obejmować m.in. dokładne określenie posiadanych kwalifikacji zawodowych tej osoby i posiadanej przez nią dodatkowej praktyki zawodowej nabytej na budowie przy zabytkach nieruchomych (czyli właśnie m.in. budynkach). Czyli nie mogliśmy postąpić inaczej, ale nie ma problemu, szybciutko uzupełni Pan te dane i konserwator się zapewne zgodzi.
- O Boże, a skąd ja mam wiedzieć czy ja w ogóle dotrwam do rozpoczęcia robót adaptacyjnych, już 22 miesiące załatwiam papiery, robię się coraz starszy i nerwowy. Skąd ja mam wiedzieć, jaką firmę zatrudnię i jak będzie się nazywał i jakie doświadczenie zawodowe przy zabytkach będzie miał przysłany przez nią kierownik robót?
- A to już Pański problem, nie nasz, przepis jest przepis, jeśli chodził Pan na łacinę w szkole, to w oryginale brzmiało „dura lex, sed lex”.
- No przecież to niemożliwe, żeby tak było naprawdę, niech mi Pani powie jak w tej sytuacji radzą sobie inni?
- Proszę Pana, to nie jest punkt porad, ale dobrze powiem, niech mi tam. Otóż wpisujesz Pan byle kogo, jako tego kierownika, byle ta osoba miała potrzebne papiery, Najlepiej stare tzw. „zaświadczenie konserwatorskie”, do 2000 roku wydawane na stałe, zgodnie z uchylonym już rozporządzeniem Ministra Kultury i Sztuki z 11 stycznia 1994 roku.
- A gdzie ja takiego znajdę, pomoże mi Pani jakoś…?
- No dobrze, tu ma Pan listę z telefonami.
- Ale przecież ten człowiek wcale nie musi chcieć zostać u mnie kierownikiem budowy?
- Oczywiście, że nie zostanie, ale jak na podstawie jego dokumentów Pan dostanie u nas zezwolenie konserwatorskie, to Pan załatwi pozwolenie na budowę w architekturze, ono się Panu uprawomocni, a potem, przed rozpoczęciem robót, jak Pan już znajdzie prawdziwego kierownika, też oczywiście z odpowiednimi papierami, wystąpi pan do nas z wnioskiem o wydanie decyzji o zmianie pozwolenia konserwatorskiego. I wszystko będzie grało.
Boże, a ja o tej kobiecie tak źle myślałem wtedy w październiku. A to przecież życzliwa dusza, jedna z tak wielu, które z taką życzliwością pomagają mi omijać rafy przepisów. Chyba kiedyś zaproszę je wszystkie na uroczyste otwarcie księgarni, – fala tkliwości zalała serce naszego księgarza.
Rozmowa z potencjalnym (a właściwe zastępczym) kierownikiem (o ile pamiętam takie podstawione osoby nazywa się słupami) była sympatyczna. Za 300 zł zgodził się on udostępnić swoje dokumenty do złożenia wniosku. Też go zaproszę na otwarcie, – postanowił nasz księgarz.
Opłaca się dobrze myśleć o ludziach, oni to wyczuwają jakimś siódmym zmysłem. I też stają się dla nas życzliwi. Tak stało się i w prowadzonej przez nas sprawie. Po powtórnym złożeniu uzupełnionego wniosku o pozwolenie konserwatorskie, pani z WKZ sama zadzwoniła. Gdzieś tak w połowie stycznia. Z informacją. Niedobrą, ale, na Boga, przecież liczą się intencje.
- Otóż decyzja będzie odmowna, jest już wypisana, choć jeszcze nie podpisana. Okazało się, że projekt budowlany adaptacji lokalu na księgarnię, jaki nam Pan złożył nie jest opracowany przez osoby mające przygotowanie zawodowe wystarczające do projektowania przy obiektach zabytkowych.
- Co mam robić, – jęknął księgarz.
- Poczekać na przysłanie decyzji, a w międzyczasie nie tracić czasu. Niech pana projektanci poszukają u siebie, może któryś z nich ma jakieś zaświadczenie konserwatorskie, wie pan, takie sprzed 2000 roku. Proszę złożyć odwołanie od naszej decyzji, wyjaśnić w nim, że zaświadczenia nie włożono w projekt dzięki oczywistej omyłce i powinno się udać. Czego szczerze panu życzę.
Niestety projektanci takich papierków nie mieli. I wcale nie byli już tacy mili, jak w zeszłym roku, kiedy to za darmo uzupełnili brakującą informację do planu BIOZ. A decyzję odmowną z WKZ listonosz wkrótce przyniósł (konkretnie to przyniósł awizo, ale o naszej poczcie, ciepło i życzliwie, już było w poprzednim odcinku).
Złe wiadomości chodzą parami. Jakoś tak na dniach wspólnota mieszkaniowa odmówiła księgarzowi obniżki czynszu za najem lokalu użytkowego, argument, że nie jest on użytkowany, bez winy najemcy i nie przynosi w związku z tym spodziewanego dochodu, nie trafił do przekonania. Może też dlatego, że po stronie wspólnoty są już częściowo nowi ludzie, zmienił się też zarządca nieruchomości (dotychczasowemu wymówiono). A ta miła, tak życiowo doświadczona staruszka, która zawsze doradzała ostentacyjnie pokorną postawę w urzędach, akurat zmarła, - na jej miejsce jest już nowy członek zarządu. Na oko, zupełnie „nie kumaty”.
W parkosyzmie rozpaczy, była bowiem połowa lutego, czyli okres roku ogólnie sprzyjający depresjom i załamaniom nerwowym, zapisał się nasz księgarz na rozmowę z samym zastępcą Wojewódzkiego (nie, nie Kuby Wojewódzkiego, tylko w WKZ).
Pójść i porozmawiać z szefem, to zwykle jest dobry pomysł. Byle nie podnosić głosu i nie podnosić głupawych argumentów, typu, że jak tam był bar i rybny to co, to wszystko było w porządku, a teraz jak ja chcę to wyremontować i zrobić księgarnię, czyli coś znacznie bliżej szeroko pojętej kultury, to wy mi kłody pod nogi …
Przecież jeśli staniemy z czapką w ręku, przestępując z nogi na nogę, to nam pewnie pomogą. Zresztą życzliwość z jaką spotykamy się na wyższych szczeblach organów kontroli skarbowej, ZUS-u, rozmaitych inspekcji, policji, itd. rośnie z każdym rokiem.
Dziesięć minut wyłuszczania sprawy upłynęło szybko.
- Sprawa jest prosta, - stwierdził krótko szef.- Jeśli na projekcie pojawi się uzgodnienie odpowiedniego rzeczoznawcy z listy prowadzonej przez Generalnego Konserwatora Zabytków, zgodnie z rozporządzeniem Ministra Kultury z 10 maja 2004 roku w sprawie rzeczoznawców Ministra Kultury w zakresie opieki nad zabytkami[2], to ja, - rzekł szef,- osobiście dopilnuję, aby nie czekał Pan ani jednego dnia więcej. Niż będzie to konieczne.
- A skąd bierze się takich rzeczoznawców?
- Listę dostanie Pan w sekretariacie. Jest ona powszechnie dostępna.
W początkach marca udało się umówić z rzeczoznawcą. Okazała się nią być bardzo sympatyczna (i ładna) pani w średnim wieku. Miła rozmowa przy kawie w jednej z licznych kawiarni Nowego Światu, w tym o nowościach literackich i kontrowersyjnym rozstrzygnięciu ostatniego konkursu „Literatury na świecie”. Za 2 tygodnie i za 800 zł plus VAT opinia o nieuszczupleniu polskiego dorobku kulturowego wskutek wybicia dodatkowych drzwi w ścianie piwnicznej pod byłym rybnym, ma być gotowa.
I była gotowa, z odpowiednimi pieczęciami, a do notesu księgarza przybyło kolejne nazwisko osoby zasługującej na obecność w trakcie uroczystej inauguracji działania księgarni.
U konserwatora także tym razem dotrzymali słowa - w kolejne dwa tygodnie decyzja o pozwoleniu konserwatorskim była gotowa. I szybko, w następne dwa tygodnie się uprawomocniła.
W dniu 29 kwietnia, na dwa dni przed końcem 25 miesiąca od pojawienia się w prasie ogłoszenia o pozostającym do wynajęcia lokalu użytkowym, wszystkie brakujące dokumenty, wraz z wnioskiem o ponowne rozpoczęcie zawieszonego postępowania w sprawie wniosku o pozwolenia na budowę, zostały w starostwie złożone.
Po raz kolejny zatem „alea iacta est”, jak kiedyś, już dość dawno, rzekł Juliusz Cezar przekraczając Rubikon.
Co czekało naszego księgarza za Rubikonem, dowiemy się niebawem, a tym wszystkim z Państwa, którzy nie zdążyli jeszcze wybrać się na urlop, życzę żeby jednak jakoś zdążyli.
[1] Rozporządzenie Ministra Kultury z dnia 9 czerwca 2004 roku sprawie prowadzenia prac konserwatorskich, restauratorskich, robót budowlanych, badań konserwatorskich i architektonicznych, a także innych działań przy zabytku wpisanym do rejestru zabytków oraz badań archeologicznych i poszukiwań ukrytych lub porzuconych zabytków ruchomych (Dz.U. nr 150, poz.1579)
[2] Rozporządzenie Ministra Kultury z dnia10 maja 2004 roku w sprawie rzeczoznawców Ministra Kultury w zakresie opieki nad zabytkami (Dz.U. nr 124, poz.1302)