Od nowego roku akademickiego, na wydziałach budowlanych politechnik, kosztorysowanie staje się przedmiotem podstawowym!

Taką informację uzyskałem, od pana dr. inż. Andrzeja Nowakowskiego, prezesa Łódzkiej Okręgowej Izby Inżynierów Budownictwa i, jako urodzony papla, natychmiast przekazuję do publicznej wiadomości.

Jest to ważne wydarzenie, bo politechniki wreszcie nie tylko przestaną wypuszczać kosztorysowych analfabetów ale także, prowadząc działalność naukową, mają szansę przede wszystkim - pozyskiwania naukowców poświęcających czas temu ważnemu przedmiotowi, a ponadto - podjąć próby porządkowania kosztorysowego instrumentarium wymagającego ogromnego nakładu sił i środków (to jest - katalogów norm kosztorysowych).

Gdzie pozyskają tych naukowców, to już nie moje zmartwienie!

 

Oczywiście nie sądzę, że przyszli naukowcy zaczną zmieniać znaną i stosowaną od przeszło stu lat metodologię, zwaną kalkulacją kosztorysową klasyczną, bo to byłby krok fałszywy. Trudno bowiem będzie, pomimo ogromnego postępu technicznego i technologicznego, zakwestionować istotę metodologii zasadzającą się na oczywistym udziale ewidentnych trzech składników bezpośrednich realizacji budowlanych, jakimi są robocizna, materiały i sprzęt. Chociaż kto to wie, czy za kilka lat nie powstanie robot łączący w sobie robociznę i sprzęt z inżynierem przy komputerze, jak to już ma miejsce w fabrykach samochodów. No bo wtedy, wystąpią najpewniej tylko dwa składniki jak np.: robo-sprzęt (Paradowski - licentia poetica) i oczywiście materiały, co układu klasycznego formularza kosztorysowego zasadniczo nie zmieni.

 

Natomiast najpewniej przyjdzie się przyszłym naukowcom, zastanowić, nad formułą kosztów pośrednich, obliczanych zwyczajowo wskaźnikiem procentowym, co zasadniczo fałszuje powstające na budowie faktyczne koszty realizacji. No bo notowane dziś, np. 65% do R i S, pobierają tak samo wielcy przedsiębiorcy, ponoszący ogromne koszty utrzymywania zarządów, jak i przedsiębiorca będący jednoosobowym „zarządem”, a ponadto kierownikiem budowy, majstrem, księgowym, magazynierem i kierowcą półciężarówki.

 

Ogromne pole do popisu znajdą naukowcy w porządkowaniu katalogowych zbiorów normatywnych, nazywanych zwyczajowo „kaenerami”.

Wszyscy dobrze wiemy, że tak naprawdę, cała ogromna wiedza na temat kosztorysowana została zgromadzona właśnie w tych katalogach. Tymczasem owe katalogi były (i są) opracowywane w różnych czasach i co najważniejsze przez różnych autorów. Stąd różnorodność podejść autorów do zasad, co z kolei powoduje ogromne kłopoty z poprawnym stosowaniem norm.

W tak zwanym minionym okresie, uprawnienia do stanowienia normatywów kosztorysowych miały wyłącznie wyznaczone urzędy centralne z mocy rozporządzenia rady ministrów. Powodowało to narzucenie wszystkim uprawnionym pewnego porządku, trzymania się zasad, chociaż może nie tak do końca, bo polityka była wtedy najważniejsza, więc zwyciężała technikę, o czym świadczą dowodnie katalogi opracowane dla ulubionego przez minionych władców resortu górnictwa i energetyki (KNR 13-), czy propagandy (TZKNBK).

To, co wyżej napisałem, nie jest oczywiście gloryfikacją minionego okresu, zwraca jednak uwagę na istotny fakt, że porządek jest tylko wtedy, gdy za zbiory norm, przy swobodzie ich wytwarzania, jest odpowiedzialny jeden recenzent, który ponadto posiada odpowiednie środki finansowe.

Przykładem może być Polski Komitet Normalizacyjny.

Wprowadzenie do politechnik kosztorysowania, oczywiście po upływie pewnego czasu, stworzy szansę powstania takiego zbiorowego recenzenta, w postaci środowiska naukowego.

 

 

A wspomniana wyżej i niestety aktualna różnorodność opracowań normowych, a także ich autorów, powoduje naruszenie pewnych, wydawać by się mogło nienaruszalnych zasad.

Taką nienaruszalną zasadą jest np. nieokreślona odległość poziomego transportu technologicznego na placu budowy. Ta zasada, proszę uprzejmie sobie sprawdzić, jest naruszana w katalogach opracowywanych współcześnie.

Czy to dobrze czy źle?

Nie wiem, mogą to wyjaśnić wyłącznie odpowiednie badania.

Ogromny bałagan obserwujemy w sprzęcie, kiedy to w ewidentnych przypadkach konieczności wykonania transportu technologicznego poziomego i pionowego, zapomniano o wyciągu czy środku transportowym lub o obydwu tych składnikach równocześnie (tu przypominam zasadę ekwiwalentności robocizny i pracy sprzętu).

Jeszcze gorszą sytuację zastajemy w normatywach żurawi do montażu elementów o dużych masach, bowiem szereg normatywów wprost narzuca określony sprzęt w sytuacji, gdy ten powinien być anonimowy i uściślony dopiero w danych wyjściowych do kosztorysowania.

Albo ustanowienie, jeszcze w PRL-u, wielokrotności użycia drewna szalunkowego i rusztowań drewnianych. I to drewna nie najwyższej klasy.

To może posłużyć jako przykład normatywu niewykonalnego.

Więc przydałoby się zbadać, ile to razy uda się użyć jednej deski czy stempla!?

Różnorodność normatywów obserwujemy także w szalunkach systemowych, ot chociażby modnego „Peri”, gdzie dla np. ławy żelbetowej o szer. 60 cm znajdujemy w tablicach KNR 2-02, KNR W 2-02, NNRNKB i KNNR 2 - tylko 5,00 m2/m3 (m2 szalowania / m3 ławy), natomiast w KNR 0-20 aż 6,24 m2/m3.

Różnica 1,24 m2/m3!

Bagatela!

Komu tu wierzyć?!

I czy tak być powinno?

Nie wspominam o sklejce szalunkowej czy środku antyadhezyjnym, które w jednych normatywach znajdują zastosowanie, a w innych nie!?

 

Ogromne pole do popisu, znajdą naukowcy w normatywach dla robót ziemnych. A ponieważ jest to mój ulubiony temat, opiszę jego wady troszeczkę obszerniej i oczywiście z braku miejsca wyrywkowo.
A wady normatywów robót ziemnych, wymagają moim zdaniem zbadania, ujednolicenia i uściślenia.

W starym podręczniku dr. inż. Maksymiliana Pszenickiego (z lat sześćdziesiątych, z którego w tym czasie uczyłem się kosztorysowania, a tę książkę pożyczyłem nie pamiętam już komu i ta cholera książki nie oddała, więc cytuję z pamięci), przewidywano zasadniczo taki, generalny podział robót ziemnych:

  • roboty ziemne o charakterze stałym,
  • roboty ziemne o charakterze czasowym.

Podany podział robót ziemnych moim zdaniem powinien przesądzać o osobie autora przedmiaru.

Roboty ziemne o charakterze stałym, to nasypy kolejowe, drogowe, wąwozy, niwelacje terenu itp. Jednym słowem takie budowle ziemne, które w sposób trwały zmieniają w przewidywanym miejscu konfigurację terenu.

Przedmiary takich robót, obecnie wykonuje zwykle projektant takiej budowli, przekazując dane o masach ziemnych i ich obrocie kosztorysantowi.
Do tego celu, przygotowano znakomite programy komputerowe, w związku z powyższym obliczenia przedmiarowe wykonuje ów program. Owszem w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, pełniąc oprócz zawodu kosztorysanta, funkcję projektanta organizacji budowy i niwelacji terenu (dla chleba Panie, dla chleba ..... z masłem oczywiście), naprojektowałem się tych niwelacji i przedmiarów „na piechotę”. Dziś, w dobie komputerów, to już przeszłość! Więc pytam, gdzie postanowiono, że przedmiary dla budowli ziemnych o charakterze stałym powinien wykonać i dostarczyć kosztorysantowi projektant?

Natomiast roboty ziemne o charakterze czasowym, to nic innego jak wszelkie wykopy pod konstrukcje budowlane i instalacyjne.

Te roboty oczywiście przedmiaruje wyłącznie kosztorysant.

Opisana sytuacja powinna moim zdaniem jednoznacznie wynikać z zasad kosztorysowania i znaleźć ustanowienie w katalogach normatywów kosztorysowych robót ziemnych!

 

Kolejny problem, to nazewnictwo wykopów, wynikające z tablic normatywów.

Uczono nas przed laty, że wykopy czasowe mogą przybierać kształty szeroko przestrzenne, wąsko przestrzenne i jamiste.

Tymczasem w katalogach robót ziemnych znajdujemy wykopy „fundamentowe” (?) obiektowe, liniowe i ciągłe, a najczęściej określenie „roboty ziemne”, co sprawia ogromne kłopoty przy wyborze normatywu, zwłaszcza początkującym.

A jak ogromne kłopoty napotyka początkujący kosztorysant, chcąc zasypać wykop obiektowy (albo ciągły) po wykonaniu fundamentów, bo najpewniej nie domyśla się, że kosztorysując wykopy na podstawie norm z rozdziału 3, zasypania powinien poszukiwać w rozdziale 5.

W najstarszym katalogu robót ziemnych KNR nr 2-01 znajduje się tablica nr 0005, w której zastosowano określenie skarpa „nieobciążona”. Z wyjaśnień autora, dawnego Ministerstwa Gospodarki Przestrzennej i Budownictwa, publikowanych w wydawanych do 1996 r. Biuletynach Informacyjnych wynikało, że:

  • skarpa obciążona występuje w sytuacji, kiedy to ziemia z wykopu jest składowana na odkładzie,
  • skarpa nieobciążona występuje, kiedy ziemia z wykopu jest ładowana na środek transportu.

Na kursach kosztorysowania, lubiąc barwne określenia (które moim zdaniem najlepiej zapadają w pamięć), tłumaczę słuchaczom, że jeżeli grunt z wykopu nie „ląduje” na odkładzie, to nawet obecność na skarpie wywrotki, dźwigu lub bardzo grubego majstra, nie upoważnia do ustalenia, że dana skarpa jest obciążona.

 

A dysponowania wyłącznie wymiarami tylko mniejszej podstawy tego ostrosłupa (w projekcie - rzut fundamentów). Kłopotów dokłada przenikanie się wzajemne wielu ostrosłupów co w konsekwencji, w sytuacji wkreślenia przez kosztorysanta w rzut fundamentów większych podstaw, rysunek przedstawiałby wykrój publikowany w czasopiśmie dla modnych pań pod nazwą „Burda”.

Dla kosztorysanta płci męskiej, rzecz nie do rozszyfrowania.

Tymczasem zacytowany na wstępie podręcznik dra Pszenickiego proponuje prościutkie, następujące wzory:[1]

  • dla wykopu szerokoprzestrzennego i jamistego:

V = a • b • h + k • h2 • (a + b + 4/3 • k • h)

  • dla wykopu wąskoprzestrzennego

V = b • (a + k • h) • h

gdzie:

a = szerokość wykopu (ważne przy wąskoprzestrzennym),

b = długość wykopu (w wąskoprzestrzennym - suma długości odcinków),

h = głębokość wykopu,

k = współczynnik, pochylenia skarp (mianowniki z KNR nr 2-01 tabl. 0004).

Informuję, że sprawdziłem te wzory, psując polską gospodarkę przez blisko 30 lat na budowach socjalistycznych fabryk które zbankrutowały, mam nadzieję, że nie przez te moje wykopy.

Dlatego proszę, sprawdźcie ewentualni oponenci to rachunkowo, chociaż 40 lat temu, inni niewierzący już to sprawdzili i to adwersarze na budowach.

A gdyby tak kosztorysanci-naukowcy z politechnik, zechcieli te wzory jeszcze raz sprawdzić i rozpowszechnić, wtedy liczylibyśmy wykopy wszyscy jednakowo?!

No i chyba wystarczy, tych tylko niektórych dowodów świadczących, że istnieje konieczność prowadzenia w opisanym zakresie badań i publikacji.

A to wszystko, w obecnej sytuacji decentralizacji władzy, może znaleźć miejsce wyłącznie w środowiskach politechnicznych. Oczywiście pod warunkiem, że znajdą się tam, po półwiecznej przerwie, zespoły kompetentne, ale to już inna bajka. No bo firmy prywatne czy Stowarzyszenie Kosztorysantów Budowlanych gromadzące znakomitych fachowców, też by mogły to zrobić, ale wyłącznie mając spore środki finansowe na taki zbożny cel.

Ale te firmy i SKB, niestety mają, to co mają, a więc nie tyle środków finansowych ile potrzeba na tak szeroko zakrojone badania i publikacje.

I co gorsze, nikt im nie da!

 

I na zakończenie!

Pamiętajmy, że tych „kaenerów” jest już ponad trzysta.

Politechniki utrzymuje budżet!

Budżet również opłaca budowlane zamówienia publiczne.

Tymczasem wady w „kaenerach” fałszują budowlane wartości inwestycyjne w zamówieniach publicznych, przez co .....!

Co? Wszyscy dobrze wiemy co!

 

 

 

[1] - (przyp.red.) wzory na obliczanie wykopów znaleźć można w podręczniku „Kosztorysowanie obiektów i robót budowlanych” E. Smoktunowicza, wyd. Polcen

- na niniejszej płytce zamieściliśmy bardzo łatwy w obsłudze program do obliczania kubatury wykopów (patrz artykuł M. Kostrzewy "Program do wyliczania kubatury wykopów").